Rankiem budzi nas spokój. Wiatr ucichł, jest w miarę spokojne. Rześko. Jakieś paręnaście minut po przebudzeniu czekamy na słońce, aż się wychyli zza skał. I już jest cieplej. Ale nie na tyle, by zrezygnować z małego ogniska.W miejscu gdzie rozbiliśmy namiot jest trochę drzewa, jakaś stara paleta, więc korzystamy z tego i za chwilę już grzejemy się przy ognisku.
Miesięczne archiwum: luty 2014
Argentyna – osiemdziesiąty pierwszy dzień wyprawy
Wstajemy. Przez pół ranka zastanawiamy się co robić. Jechać, czy zostać. W końcu po jajecznicy na śniadanie, dojrzewamy do decyzji. Jedziemy. Nuda w tym mieście i tyle. Tyle tylko, że parking darmowy. Ale Internetu nie mamy już chyba piąty dzień, więc decydujemy się na przejechanie kolejnych kilometrów.Jeszcze
Argentyna – osiemdziesiąty dzień wyprawy
El Chalten żegna nas słońcem. Rano wstajemy, myjemy się, szybkie śniadanie (płatki z mlekiem) i jedziemy. Ja dodatkowo jem suszone śliwki. Są one w Argentynie wyjątkowo pyszne. Suszone na słońcu, więc słodkie, a nie jakby wędzone. Wyjeżdżając widzimy cały czas, w lusterkach oddalający się szczyt Fitz Roy.
Argentyna – siedemdziesiąty dziewiąty dzień wyprawy
Nie chce się wstawać. Rano budzimy się oczywiście z pełnym pęcherzem, a do toalet daleko mamy, bo tak się rozbiliśmy z namiotem. Daleko. A tu nie dość, że trzeba wstać, to jeszcze trzeba się pakować i trzeba jechać. Niby nie trzeba, można by jeszcze jeden dzień zostać, ale z drugiej strony, woła nas El Chalten i Fitz Roy – kolejne punkty naszej wyprawy.
Argentyna – siedemdziesiąty ósmy dzień wyprawy
Dziś noc bardzo chłodna. Rano rozpalaliśmy ognisko, żeby się trochę zagrzać. Ale dziś wielki dzień. Jedziemy zobaczyć lodowiec Perito Moreno. Wyruszamy dosyć wcześnie, zaraz po śniadaniu, na które była pyszna jajecznica. Do Parku Narodowego Los Glaciares, żeby zobaczyć lodowiec, jedzie się około 55 kilometrów.
Argentyna – siedemdziesiąty szósty dzień wyprawy
Noc była bardzo trudna. Trafiliśmy do El Calafate na weekend. To nie był dobry pomysł, ale my jakoś słabo liczymy dni. Weekend to dla wielu tubylców czas by wyjechać na jeden dzień na camping i zaszaleć muzycznie i fizycznie.Dodatkowo w tym turystycznym mieście był jakiś festyn i o pierwszej w nocy obudziły nas huki i wystrzały.
Argentyna – siedemdziesiąty piąty dzień wyprawy
To znowu w Argentynie. Nie ma to jak w Argentynie! Jest tu dużo taniej. I pogoda się poprawiła, ale nie ma się co dziwić, jesteśmy już wyżej, wyżej na północy. Rano byliśmy jeszcze w Puerto Natales. Dzień obudził nas dużym wiatrem, i wydawało się, ze nigdzie dziś nie ruszymy.
Chile – siedemdziesiąty czwarty dzień wyprawy
Jemy szybkie śniadanie w hotelu i o 8.00 wyruszamy z grupą innych osób, busem do Parku Torres del Paine. Przy okazji oglądamy granicę, którą jutro będziemy przekraczać pomiędzy Chile a Argentyną. Całe szczęście do granicy po chilijskiej stronie jest to asfalt.Dojeżdżamy
Chile – siedemdziesiąty trzeci dzień wyprawy
Poranek chłodny. Nie chce się wstać. Krzysiek czyta ciągle wszelkie uwagi użytkowników forum F650. Coś wie, co się może psuć w jego motocyklu, ale to może być kilka przyczyn, więc trudno coś wykluczyć, albo coś potwierdzić. Decyduje, że pojedzie do mechanika w Punta Arenas, zasięgnąć więcej informacji.
Chile – siedemdziesiąty drugi dzień wyprawy
Chille jest cieniusieńkie. Może nie aż tak jak Półwysep Helski, ale jak spoglądamy na mapę, to widać tylko cienki skrawek lądu. Ludzie są tu mili, uprzejmi, nie liczą czasu i pewnie pieniędzy. Paliwo jest oszałamiająco drogie i wszystko inne także.
Witamy z Chile.