Po komfortowej nocy poranek zapowiadał się jeszcze lepiej. Chwila walki z zapaleniem motocykla i już możemy wyjeżdżać. Widać różnice, fajnie jest nie czyścić wszystkiego z piasku, nie składać namiotu, tylko ubrać się i wyjechać. Pan na bramie chce nas naciągnąć i wmówić że nie zapłaciliśmy za jedną noc. Po krótkiej dyskusji wyjeżdżamy z campingu. Mamy nadzieję, że pogoda szybko się poprawi i niedługo będzie cieplej. Po kilkudziesięciu kilometrach tankujemy w Junin de los Andes. Następny przystanek w Zapali. 200 kilometrów dalej, a po drodze nie ma żadnej stacji. Niestety. Wkrótce wzmaga się wiatr i robi się naprawdę chłodno. Dojeżdżamy do skrzyżowania z Rutą 40. Pomimo, że niebo przejaśnia się, temperatura nie podnosi się. Dosyć mocno marzniemy. Szybkie poszukiwanie odzieży w sakwach i już dodatkowa termiczna odzież trochę nas chroni przed niską temperaturą. Po drodze zatrzymujemy się, by podgrzać naszą wczorajszą zupę z soczewicy i posilić się ( w pięknych okolicznościach przyrody). Od tego momentu kilkadziesiąt kilometrów przed Zapalą, temperatura wyraźnie się zmieniła, wiatr przestał być taki przenikliwie zimny. Dojeżdżamy do miasta, jest ciepło. Mijamy kilka spektakularnych zjazdów, gdzie droga biegnie zboczem góry. Jak zwykle tankujemy do pełna na YPF, nauczeni doświadczeniem, aby następnego dnia nie musieć tracić czasu. Sprawnie znajdujemy camping. Tanio. To camping miejski, wyraźnie widać po cenie. Co prawda nie ma luksusów, ale jest prąd a to wystarczy. Jesteśmy na campingu sami. Jak widać sezon się kończy..