Argentyna – sto siedemnasty dzień wyprawy

Wstajemy rano i spokojni o stan motocykli szybko zbieramy się do drogi. Jeszcze tylko skromne śniadanie. Tym razem hotelik nie ma nic więcej w ofercie niż kawę lub herbatę i po jednej bułeczce na osobę. Przynosimy zatem swoje zapasy do stołówki i urozmaicamy menu o serek, masło i tuńczyka. Już kilka minut po 9 godzinie udaje nam się wyruszyć w drogę. Jeszcze tylko tankowanie, a następnie kierowani znakami gubimy drogę w mieście. Po prostu znaki gdzieś się skończyły. A tym razem nie chciałem zawierzyć nawigacji, która kazała skręcić w lewo. Po kilkunastu minutach błądzenia znajdujemy prawidłowy kierunek i spokojnie wyjeżdżamy da drogę do Cafayate.Pierwsza połowa prowadzi nas wśród bujnej roślinności i przez wiele wiosek i miasteczek. Jest to tak zwana Ruta del Vino.

Empanadas
Empanadas

Zatrzymujemy się w przydrożnej wioskowej knajpce. Prowadzona przez właścicieli mieszkających tuż obok oferuje empanadas z pieca. Wolimy właśnie takie. Te smażone na oleju mniej nam smakują. Zamawiamy po kilka sztuk i w akompaniamencie ludowej muzyczki czekamy i rozglądamy się po lokalu.Proste i skromne miejsce ma zarazem wiele uroku i emanuje klimatami z prowincji Salta. Stare siodła, użytkowe rzeczy na ścianach i obrazki przedstawiające okolicę. Zamówione empanadasy dorównują smakiem klimatowi miejsca.

Droga do Cafayate
Droga do Cafayate

Druga połowa drogi, również dostarcza nam wielu wrażeń. Tym razem wzrokowych. Wiedzie ona wzdłuż koryta rzeki opadającego krętym wąwozem. Czasem wspinamy się zboczami w górę, czasem zjeżdżamy w dół. Skały zaczęły być w tej okolicy nagie i mienią się mnogością barw.

Pachamama - Matka Ziemia. Należy złożyć jej dary. Do dziś nie wiem, czemu papierosy i liście koki zostawiają...
Pachamama – Matka Ziemia. Należy złożyć jej dary. Do dziś nie wiem, czemu papierosy i liście koki zostawiają…

W wielu miejscach przejeżdżamy przez specjalne betonowe koryta okresowych górskich rzek.Niestety teraz tylko w nielicznych sączą się niewielkie strumyki.

arge_8

Jakieś 30 kilometrów przed dzisiejszym celem, stajemy w miejscu zwanym Garganda del Diablo. Jest to ogromnej wysokości wąwóz utworzony chyba przez wody spływające z gór. Szeroko na kilka do kilkunastu metrów i wysoki na kilkaset metrów jest imponujący. Zagłębiamy się w niego do miejsca w którym zaczyna być już niezbyt bezpiecznie.

Pionowy wąwóz zwany Garganta del Diabolo (gardziel diabła)
Pionowy wąwóz zwany Garganta del Diabolo (gardziel diabła)

Samo Cafayate widzimy już z odległości kilku kilometrów. Położone na styku sporych gór i równie dużej równiny. Tankujemy motocykle do pełna, dziś zrobiliśmy 206 kilometrów. Stajemy w miasteczku i od razu zagaduje nas właściciel knajpki. Pyta skąd jesteśmy i dokąd jedziemy. Ma również motocykl i to nas łączy. Pod jego opieką zostawiamy nasze maszyny i idziemy na piechotę poszukać noclegu.  Mieliśmy zamiar dziś nocować na cempingu…, ale jakoś nam się nie chce… Znajdujemy nie najdroższy hotelik z jak się okaże nazajutrz dobrym śniadaniem i od razu decydujemy się zostać na dwie noce. Szybko instalujemy się w naszym pokoju i jedziemy na poszukiwania jedzenia. Po drodze w mieście widzieliśmy w ofercie menu wielu knajp chivo (mięso z koziołka). Polujemy na nie od kilku tygodni. Ale chcemy je sobie sami przyrządzić. Wreszcie w jednej z pomniejszych masarni ( carniceria), kupujemy spory udziec! Jutro będzie uczta.Dziś czeka nas jeszcze jedna niespodzianka. Spotykamy starych znajomych z rejsu przez Atlantyk. Mathieu i Gladys. Ich auto spokojnie stoi w centrum, ich zaskoczenie naszym spotkaniem jest spore. Witamy się wylewnie! Umawiamy za godzinkę w knajpce, gdzie spędzamy sporo czasu na opowiadaniu sobie naszych wrażeń z ostatnich prawie trzech miesięcy podroży. Zmęczeni i usatysfakcjonowani dzisiejszym dniem usypiamy w towarzystwie naszego wentylatora zamontowanego na suficie…