Dzień dwieście dziewięćdziesiąty piąty 15.07.2019
Od rana praca wre. Najpierw dokańczamy wspólnie ściąganie wszystkich rzeczy z bagażnika, a później z Hermanem z trudem ściągamy bagażnik w trójkę. Rozpoczyna się szlifowanie, spawanie i znowu szlifowanie. Potem malowanie. Roboty a roboty. W międzyczasie okazuje się że zabrakło tarcz do szlifierki, a także elektrod, znowu spowolnienie pracy… Potem obiad i znowu do roboty… Bagażnik w swojej konstrukcji nie wygląda jednak zadowalająco. Przychodzi Max i stuka najpierw w nasz bagażnik, potem we wzmocnienie, klatkę paki w parafialnej toyocie i nissanie. No zdecydowanie jest różnica… Co robić, musimy wzmocnić bagażnik i tyle. Na ten moment nie chcemy wyginać i spawać nowej konstrukcji, z mocniejszych rurek. Znowu stosujemy półśrodek, licząc że jakiś czas wytrzyma…
Rozkręcanie wszystkich elementów na bagażniku.
Taki oto „kwiatek” pod platforma się ukazał… I potem okazało się, że to nie ostatni taki problem z pęknięciami…
Spawamy wszystko do kupy. A następnie na wzmocnienie dajemy dodatkowe łapy i zastrzały w newralgicznych miejscach.
Wieczorem seans filmowy. Oglądamy na dużym ekranie film z Maxem w roli głównej. Misjonarz 20 lat wcześniej, w trudnych boliwijskich terenach…