Chile – sto jedenasty dzień wyprawy

Rano po pysznej jajecznicy przyrządzonej tym razem przez żonę, czas ruszać w drogę. Jednak jeden z motocykli odmawia posłuszeństwa. Postał dwa dni bez jazdy i chyba mu się spodobało… Okazuje się,  że akumulator się rozładował. Całe szczęście zaraz za brama naszego domu noclegowego, jest dosyć stromy zjazd, co prawda to ulica jednokierunkowa, ale udaje mi się odpalić motor i możemy ruszać. Wyjeżdżamy z Antofagasty w stronę gór i po około 20 kilometrach wspinania się wbijamy się na drogę numer 5 w kierunku na północ. Krajobrazy zaraz za miastem i przez następną część drogi są znowu pustynne. Jedziemy tak przez około 100 km, aby dotrzeć do Chacabuco. To osada górnicza, która została opuszczona około 1940 r.

Wydobywano tam saletrę do momentu kiedy jej wydobycie stało się nieopłacalne z powodu produkcji syntetycznej saletry. Miejsce to tętniło życiem od 1924r.  Później, w 1973 roku, podczas reżimu Pinocheta, utworzono tutaj więzienie dla politycznych przeciwników. Obecnie zamienione jest w rodzaj muzeum. Płacimy po 2000 Peso od osoby i wjeżdżamy do środka. Mijamy rzędy parterowych budynków, w których mieszkali górnicy i pracownicy tutejszej fabryki saletry. Budynki są bardzo podobne. Przylegają do siebie małymi podwórzami. Kilkadziesiąt dużych kompleksów mieszkalnych, zniszczonych obecnie, robi spore wrażenie. Ściany niektórych budynków zawaliły się. Drewniane dachy choć mocno zniszczone, dobrze zachowały się w tym suchym klimacie.

Chacabuco
Chacabuco

Atmosferę tego miejsca dopełnia niezbyt głośna muzyka z głośników w miasteczku. Po objechaniu części mieszkalnej zatrzymujemy się pod największym i najlepiej zachowanym budynkiem. Czteropiętrowy okazały budynek był kiedyś teatrem i kinem jednocześnie. Wchodzimy do środka, gdzie ukazuje nam się spora sala ze sceną i pochyłą podłogą. Po bokach ławki dla publiczności. Wchodzimy dwa piętra wyżej gdzie z tarasu ukazuje nam się panorama miasta i placu przed teatrem. Chwilkę podziwiamy to dziwne miejsce…

Chacabuco
Chacabuco

Jednak to nie koniec emocji na dzień dzisiejszy. Jakieś kilkadziesiąt kilometrów dalej przenosimy się w czasie. A to za sprawą miasta Pedro de Valdivia. 7 km po zjechaniu z głównej drogi natrafiamy na zamknięte na kłódki dwie bramy. Całe szczęście dla nas z boku jest miejsce, aby zmieścił się motocykl. Wjeżdżamy zatem. Dwupasmowa główna aleja, na środku słupy oświetleniowe, po bokach domy. Wszystko w prawie nienaruszonym stanie, choć brakuje często drzwi, okien i szyb. Wszędzie jest gruba kilkucentymetrowa warstwa kurzu i piasku.

Pedro del Valdivia
Pedro del Valdivia

Wiatr unosi jego drobinki i osadza na wszystkim. Całość ma kolor brunatny. Kilkadziesiąt ulic tego miasteczka w porównaniu z Chacabuco to prawdziwa metropolia. Zostawiamy motocykle na jednym z krańców miasta i obchodzimy kilka pobliskich uliczek i domów. Uschnięte drzewa, wielkie palmy pozbawione liści, niektóre przewrócone. Pod jednym z budynków emocje sięgają zenitu. Jesteśmy na pustyni, dookoła nie ma żywej duszy. Przed domem jak z amerykańskiego horroru stoi stolik, obok krzesło. A o stół oparte wieko trumny….

Pedro de Valdivia
Pedro de Valdivia

Wiatr unosi tumany kurzu i dzwoni metalowymi elementami, które uderzają o siebie. Pomimo środka dnia czujemy lekkie ciarki i chęć jak najszybszego opuszczenia tego fascynującego i zarazem strasznego miejsca. Ciekawość bierze górę i idziemy dalej. W ciągu jednej z uliczek za futryną domu widzimy archaiczny fotel ginekologiczny. Stare buty i butelki na stole. Porzucone rdzewiejące wiadro na środku ulicy…

Pedro de Valdivia
Pedro de Valdivia

Podjeżdżamy pod dwa duże budynki w mieście. Szpital i kościół. Sam szpital ostatnich pacjentów miał w 1990r. Z tym miastem wiąże się podobna historia jak z poprzednim. Jego los dopełnił się w momencie kiedy pobliskie kopalnie zostały zamknięte. Miasto funkcjonowało od 1931r.  Przez szpary w zamkniętych drzwiach kościoła widzimy ławki w środku, ołtarz, krzyż na ścianie. To jeden z najlepiej zachowanych budynków. Być może z powodów jego rangi i znaczenia. Spędzamy łącznie około dwóch godziny w tym miejscu. Jest to bardzo emocjonujący czas i na długo pozostanie w naszej pamięci. Co prawda już po wyjechaniu  za bramę moja żona doznała sporej ulgi…

Pedro de Valdivia
Pedro de Valdivia

Następne dwie godziny jedziemy przez pustkowia i dojeżdżamy do Calama. To miasto kopalń, wydobywa się tu głównie miedź. Na jednym z odcinków droga prowadziła około 40 km prosto, bez żadnych zakrętów. Widzieliśmy jej wspinającą się nitkę jadąc wciąż pod górkę. Są to nieprawdopodobnie duże przestrzenie. A poczucie odległości przez miejscowych kierowców jest jakieś dziwne dla nas. Zapytany przeze mnie o drogę i odległość do Pedro de Valdivia kierowca ciężarówki odpowiedział, że  około 12 km. Okazało się, że było to ponad 50 km. I nie jest to pierwszy taki przypadek jaki nam się przytrafił.

Wjeżdżamy do Calama. Dziś niedziela, więc informacja turystyczna zamknięta. Zostaję pilnować motorów, a żona idzie na poszukiwanie noclegu. Obchodzi w ciągu kilkudziesięciu minut centrum, odwiedza osiem hoteli, niestety bez rezultatów. Albo nie ma parkingu na motory, albo cena jest dla nas zaporowa. Ja w tym czasie dostaje propozycję zakupu marihuany od jakiegoś lokalesa. Może bym i skorzystał, gdybym nie był przeciwnikiem takich używek…

Jedziemy zatem na dalsze poszukiwania noclegu i po przejechaniu kilku ulic znajdujemy miłe miejsce. Jedno wielkie łóżko i w miarę czysto. Szybko się przebieramy i pędzimy na miasto zjeść pizzę. Wracając już po zachodzie słońca wyraźnie czujemy zimny wiatr. Nic dziwnego, jesteśmy na około 2800 m n.p.m.