Przez Atlantyk/powrót – dwieście dziesiąty dzień wyprawy

Wsiedliśmy na statek. Chwilę trwało zanim ulokowaliśmy się i rozpakowaliśmy w kabinie. To fantastyczne uczucie, znowu w znajomym otoczeniu, bezpiecznie wracać do domu. Co prawda mój mąż mówi, że w zasadzie nie powinniśmy się cieszyć bo oto za około 4 tygodnie kończy się nasza wyprawa. Ale ja patrzę na to trochę inaczej. Nasza podróż do Ameryki Południowej to był super czas, który spędziliśmy razem, walcząc z wiatrem, niewygodą, trudnościami, problemami.  Teraz wracamy bogatsi o nowe doświadczenia i możemy trochę „pogniazdować” (jak to mówi Górska!).

Ten wyjazd motocyklami to był dla nas duży sprawdzian, ale daliśmy radę. Daliśmy nawet radę wytrzymać ze sobą, a nie było łatwo… pewnie duży plus jest taki, że jednak dużo czasu spędzaliśmy na motorach i mogliśmy każdy sam snuć swoje „przemyślenia podkaskowe” (jak wiadomo, powyżej 90 km na godzinę niewiele już słychać przez interphone.

Dostajemy lunch, co nas bardzo ucieszyło, bo już podejrzewaliśmy, że się nie załapiemy. Kucharz – Roco – okazuje się przemiłym facetem i z zasięgniętych opinii wynika, że mamy szansę na dobre jedzenie podczas tego rejsu.