Przez Atlantyk – trzydziesty szósty dzień wyprawy

Dziś jest drugi dzień naszego postoju w Zarate. Po wczorajszej wizycie w mieście, mamy ochotę na więcej… („nie będziemy przecież na szipie siedzieć”). Zaraz po śniadaniu pakujemy do plecaka laptopy, dokumenty i ruszamy w kierunku miasta. Cała procedura wyjścia z terminalu powtarza się jak wczoraj. Najpierw sprawdzanie i spisywanie danych z naszych kserokopii paszportów na punkcie ochrony, zaraz obok statku. Następnie samochód podwozi nas na bramę wyjściową. Po terminalu Zarate nie można spacerować.  Na bramie przechodzimy przez bramki z czujnikami,  jak na lotnisku. Następnie czas na kontrolę osobistą i zawartości naszych plecaków. Spisują cały sprzęt łącznie z numerami laptopów i aparatu fotograficznego. Wreszcie możemy ruszyć do oddalonego około 4 km miasta, zamówioną przez ochronę taksówką.

Dziś jest jakby jeszcze bardziej gorąco niż wczoraj. Jest dopiero parę minut po dziewiątej kiedy wysiadamy pod agencją ubezpieczeniową. Pierwsze zadanie na dziś, to zakupienie ubezpieczenia na motocykle. Potrzebujemy ubezpieczenie obejmujące kraje wchodzące w skład organizacji MERCOSUR. Jest to międzynarodowa organizacja gospodarcza, hiszpańska nazwa:  Mercado Comun del Sur – Wspólny Rynek Południa. Mamy namiar na agencje, gdzie powinno nam się udać to załatwić. Niestety już w drzwiach dowiadujemy się, że musimy pytać w innych agencjach,  ponieważ polecony nam agent akurat dla motocykli nie robi takich ubezpieczeń. W kilku kolejnych usłyszeliśmy podobną odpowiedź. Obeszliśmy spory kawałek miasta zanim znaleźliśmy w końcu agencję, gdzie można było kupić ubezpieczenie Allianz. Zostawiamy ksera dowodów rejestracyjnych, ustalamy cenę i umawiamy się za kilka godzin na odbiór polis.

Wracamy do centrum obok placu z fontanną. Wchodzimy do kilku sklepów z AGD. Rozeznajemy się w cenach różnych sprzętów, może będziemy potrzebować większego garnka i jakiegoś pojemnika do przewożenia wody. Szukamy też dla Cezara koszulki z napisem Argentina. On podobnie jak reszta załogi, podczas pobytu statku w porcie nie ma czasu na zejście na ląd. Jak nam powiedział to jego trzeci raz w Zarate i nie miał jeszcze okazji zejść ze statku. Niestety pytaliśmy w wielu miejscach, ale nie udało się znaleźć takiej. Dochodzi godzina 12.00, właściciele sklepów zamykają je i zaczyna się siesta do około 17.00. Siadamy w tej samej knajpce co wczoraj. Mamy już tu nawet znajomych. Na powitanie uśmiecha się i podnosi rękę sympatyczny pan pod sześćdziesiątkę. Spotykamy też siedzącego w tym samym miejscu Niemca na emeryturze, który spędza tu kilka miesięcy w roku. Pijemy świeże soki i rozmawiamy o sytuacji w Argentynie i miejscach które warto odwiedzić. W trakcie rozmowy o podwyżkach cen i kursie peso dowiadujemy się, że niedaleko jest punkt wymiany waluty. Korzystamy z pomocy nowego znajomego i w jego towarzystwie wymieniamy trochę dolarów. Okazuje się, że obecnie kurs znowu wzrósł i jest jeszcze bardziej korzystny niż przed naszym wyjazdem z Europy. Dostajemy 10 peso za dolara, o 10% więcej niż na statku. (punkt wymiany walut! Jak to brzmi. W bramie, ukryte, nieoznakowane biuro, gdzie można wymienić kasę u koników).W oblepiającym nas upale, popijając soczki, wysyłamy e-maile, uzupełniamy relacje na stronie i przyglądamy się prawie pustej ulicy. Po drugiej stronie zauważamy naszych znajomych ze statku, Mathieu i Sauvier’a, też mieli podobny plan do naszego, aby kupić ubezpieczenia na swoje samochody. Centrum miasta nie jest duże, zawsze się znajdzie znajomych. Zamawiamy coś do jedzenia, a następnie powoli zbieramy się do wyjścia. Jest już po 15.00 i idziemy odebrać nasze ubezpieczenia. Na miejscu czekamy parę minut na ich wydrukowanie i już możemy wrócić na statek. Idziemy na postój taksówek i za 35 peso jesteśmy w ciągu paru minut już pod terminalem.