208. ZEN czyli medytacja w Mount Rainer National Park

208 dzień wyprawy

Wspaniały dzień dzisiaj, pomimo, że deszczowy. Wczoraj było wieczorem dosyć nerwowo, bo zanim wyjechaliśmy spod marketu Fred Meyer, gdzie notabene pokłóciliśmy się znowu ostro, na szcczęśie o głupoty, z cyklu „nie mów mi co mam robić”… ale wyjechaliśmy i długo jechaliśmy bo światła, ogromne korki. Zanim więc dojechaliśmy do  wytypowanego wcześniej na ioverlander miejsca noclegowego, zrobiło się już prawie ciemno. Gdzieś na jakimś wzgórzu wjechaliśmy na miejscówkę. Trochę mi się nie podobała, bo taka dosyć ciasna była, mocno otoczona drzewami i w ogóle lasem, ale widać, że ktoś stał, że obozowali, że miejsce na ognisko było, że nawet strzelali, jak to zwykle w Ameryce, bo jakieś łuski ze sportowej broni były.

W każdym razie rozpoczęliśmy przygotowania do nocy, jakaś wieczorna toaleta, aż tu nagle spostrzegliśmy jakieś czerwone diody tuż przy ziemi. Okazało się że to fotopułapka. Także moje półnagie zdjęcia pewnie już krążą w Internetach… Hahaha taki żart. Bo aż tak się tutaj nie rozbierałam do kąpieli, bo jednak zimno, coś około 12-15 stopni Celsjusza. Ale nie zmienia to faktu, że myłam się pod samym nosem fotopułapki a także że ogólnie poczuliśmy się nieswojo. Być może to po prostu zarządców lasu ta pułapka, żeby nie palić ognisk (bo wyraźne znaki zakazu były przy wjeździe na drogę prowadzącą do tego miejsca), a może ktoś prywatnie sobie postawił, bo mieszka za wzgórzem… nie wiadomo. W każdym razie na tyle nas to zirytowało, że się stamtąd po ciemku zebraliśmy i zjechaliśmy z góry na sam dół, przy przelotowej drodze robiąc sobie postój. Tam też zostaliśmy na noc.

Rano wjechaliśmy do parku narodowego Mount Rainer. Górę, ten stratowulkan widzieliśmy już wczoraj, z daleka. Dziś, korzystając z tego, że poranek był w miarę nie pochmurny, mogliśmy jeszcze zobaczyć tą górę Rainer, przez miejscowych zwaną też Tacoma. Ten stratowulkan jest wpisany na listę 16 najbardziej niebezpiecznych wulkanów , tak zwana lista wulkanów dekady. Jest po prostu ryzyko, że gdy wybuchnie, to wydobywająca się lawa będzie miała wpływ na bardzo dużo okolicznych mieszkańców, a pył wulkaniczny który może się rozprzestrzenić będzie miał wpływ na zadymienie od San Francisco, aż po kanadyjski Vancouver. Także nie ma żartów. Podobno na szczycie wulkanu są zamontowane sejsmiczne kamery, które rejestrują ruchy wewnątrz wulkanu. Ten wulkan bowiem żyje cały czas. Na zewnątrz jest sporo lodowców, które rozchodzą się z niego promieniście, trochę jak ramiona ośmiornicy.

Kręcimy się trochę po parku, trochę trekking ujemy, trochę podziwiamy wodospady, góry, odwiedzamy visitor center, oglądamy raki, które zdobywcy i eksploratorzy tych terenów zakładali na buty 100 lat temu… ciekawe…

Jest sporo ludzi, mieliśmy szczęście że dziś sobota, bo w dni powszednie droga Stevens Canyon jest nieczynna, z powodu remontu nawierzchni…

Zen…

Jemy obiad tuż pod wulkanem, przy niewielkim korycie rzeki/ Chwilę po obiedzie zaczyna padać i deszcz w zasadzie nie opuszcza nas już do wieczora. Śpimy niedaleko jeziora Riffe Lake, za Morton. Jutro chyba do Portland pojedziemy…

23.09.2023

———————————-