Dzień dwieście piętnasty 26.04.2019
Budzi nas chłód. Temperatura spadła do 9 stopni, ale nasze ogrzewanie postojowe coś szwankuje. Wyświetla się błąd, po czym urządzenie się wyłacza.co robić? Jeszcze nie mamy rozwiązania tego problemu. W każdym razie udaje nam się do 6.30 wyleżeć, a potem zbieramy się i jedziemy do Salty. Jak się okaże dużo później, to było właściwe posunięcie. Jedziemy przez piekną dolinę Calchaquis, nie ma słów, by opisac piękno serpentyn na górzystych drogach, widoczne w dole chmury, które pokrywają całą dolinę, sceneria, jakby się było w samolocie, a jesteśmy raptem na 3600 m n.p.m. Widoki piękne, góry i dolina, która rozpościera się przed naszymi oczami. Dojeżdżamy do Salty po 11.00, ale wpadamy w ścisłe centrum, bo sobie wymyśliliśmy hotel w środku miasta, a póxneij walczymy, bo nie ma odpowiednich parkingów, na które nasz wysoki samochód (prawie 2.3 m) by wjechał. Hotele rzadko mają parking, ale nam udało się znaleźć odpowiednie miejsce. Hotel OCY, całkiem przyzwoity, troche za drogi jak na nasze standardy budżetowe, ale trudno. Parking jest w cenie, także nie jest aż tak drogo… w dodatku ze sniadaniem (zobaczymy jutro jakie będzie…). Po południu idziemy na miasto. Jemy tuż obok hotelu w małej restauracyjce salteńskie empanadas.
Potem szukamy agencji ubezpieczeń na samochód, bo nasze już się kończy. Niestety, poszukiwania kończa się fiaskiem, łazimy tylko po mieście i niczego nam nie udało się załatwić. A jutro sobota! Niespodziewanie spotykamy matkę Markusa, księdza z Lago Puelo. Zaprasza nas na niedzielę na obiad.. chętnie skorzystamy…
Obiad jemy w niewielkiej restauracji na głównym placu miasta. Locro i Humitas al ollas. Dobre. Wszystko bardzo dobre. Do tego piwo Salta i życie ma sens. Dziś śpimy w łóżku, wygodnie, szeroko. Życie naprawdę ma sens.