Dzisiaj dzień pełen wrażeń. Obudziliśmy się rano, od dłuższego czasu pierwszy raz grzał grzejnik w pokoju… Za oknem, na górach pasły się spokojnie lamy. Wyruszyliśmy czym prędzej, bo Krzysiek odczuwał niewielkie objawy choroby wysokościowej. W końcu byliśmy na 3.675 metrach n.p.m. Zaczęło się niewinnie, niewielkie zakrętasy, na drodze przyczepionej w połowie skały. W dole piękne krajobrazy, zielone od traw poletka, pomiędzy nasadami gór. Od czasu do czasu droga zakręcała ostro, później znowu spokojnie. Cały czas wśród gór, aż wyjechaliśmy na ogromną równinę, która też była na ponad 3.500 m n.p.m. Doliną, cały czas prosto , przekroczyliśmy Zwrotnik Koziorożca i dojechaliśmy do wielkiego solniska (Salinas Grandes).

To fantastyczny widok, wielkie połacie soli na ziemi. Pozwala to pobawić się perspektywą, podczas robienia zdjęć. Solnisko robi na nas duże wrażenie.

Tuż przez Purmamarcą, jakieś kilkanaście kilometrów, musimy bardzo ostro zjechać w dół, do 2.192 metrów n.p.m., a byliśmy na około 4200, ponieważ za salarem znowu wspięliśmy się. To oznacza ostre zakręty przez długi, długi czas.

Różnica między drogami chilijskimi a argentyńskimi jest taka, że na obu są znaki „spadające kamienie”, czy „obsuwające się skały”, ale w Chile skały są zabezpieczone siatką. W Argentynie nie ma tego rodzaju udogodnień. To znaczy że często na drodze leżą kamienie, a do tego na drodze 52 którą zjeżdżamy w dół, są niewielkie odcinki, przeważnie zakręty, na których nie ma asfaltu. Oczywiście to dodatkowa adrenalina, ale jak mi napisała Marlena, adrenalina jest zdrowa, więc tego się trzymam. Dla mojego męża takie zakręty to sama przyjemność. Słyszę w głośniku komunikatora, w kasku, że każdy motocyklista marzy o takich zakrętach, a tylko nieliczni mają okazję je przejechać. No to my należymy do tych nielicznych…
Chcieliśmy koniecznie zrobić zdjęcie tych serpentyn, więc stanęliśmy na drodze, Krzysiek oparł motor na bocznej stopce i podszedł do mnie po aparat. Jego motocykl nie wytrzymał jednak jego nieobecności i przewrócił się nieszczęśnik. Spadek drogi był na tyle duży, że wibracje od pracującego silnika i pozostawionego na luzie motocykla, pozbawiły go równowagi. Znowu trzeba podnosić te 200 kilo. A morał jest taki, żeby na górze nie stawiać na bocznej stopce motoru przy pracującym silniku. Zrobiliśmy sesję fotograficzną i pojechaliśmy.

Tą serpentyną dojechaliśmy prosto do Purmamarca. Zatrzymaliśmy się w tym urokliwym miasteczku. Jest nieco podobne do San Pedro de Atacama, tylko bardzo malutkie, dosłownie kilka uliczek, zabytkowy kościółek i mnóstwo boliwijskich stoisk z wielką ilością wyrobów rękodzieła. We wzorach dominowały lamy i andyjskie motywy.

Z Purmamarki, z drogi nr 52, skręcamy na południe, na drogę nr 9, w kierunku Salty. Otworzyła się przed nami szeroka dolina rzeki Rio Grande de Jujuy, która o tej porze roku jest tylko niewielkim strumykiem, jednak jej kamieniste dno rozciąga się na wiele metrów. Jest imponujących rozmiarów i uświadamia nam jak potrafi być duża w czasie pory deszczowej. Dolina, którą jedziemy jest bardzo malownicza. Góry dookoła są bardzo wysokie, z tą różnicą, że są już pokryte zielonymi trawami, a za parę kilometrów dalej zielonymi drzewami. Mijamy kilka pomniejszych wioseczek i po 30 minutach dojeżdżamy do San Salvador de Jujuy. Miasto wita nas sporymi korkami, wjeżdżamy do centrum miasta, tam tankujemy. Dziś ważne jest dla nas znalezienie części do motoru, której awaria spędza nam sen z powiek od paru dni. Pytamy pana na stacji i kierujemy się według jego wskazówek na ulicę, gdzie jest ciąg sklepów i warsztatów z częściami motorowymi. Niestety minęła właśnie 14.00 i wszystko jest zamknięte.
Podejmujemy decyzję, by jechać do Salty, bo ważne jest dla nas by nie jeździć za dużo z zepsutym regulatorem napięcia w motorze, co może skutkować spaleniem innych podzespołów i utkniemy z zepsutym motorem na zadupiu.
Od kilku godzin gotujemy się w naszych kurtkach motocyklowych. A jeszcze rano mieliśmy szron na pokrowcach motorów. Teraz mamy około 30 stopni ciepła. Już po drodze zdejmowaliśmy odzież termiczną, teraz przyszła pora na membrany przeciwdeszczowe i przeciw wiatrowe w naszych ubraniach motocyklowych Modeki. Odległość około 100 km do Salty pokonujemy dosyć sprawnie i na wlocie do miasta wypatrujemy hotelik. Fasada budynku nie jest może bardzo zachęcająca, ale właściciel okazuje się bardzo miły. Pokazuje zamykany placyk z tyłu dla motorów, a i cena jest również przystępna. Zostajemy, nie chce nam się już szukać dziś innych miejsc. Spory budynek na rogu ulicy ma w środku jakby nie zadaszony dziedziniec z kilkoma stolikami. Dookoła są wejścia do poszczególnych pokoi. W hotelu mieszka sam właściciel z rodziną i jego brat, również z rodziną. Mówimy, że szukamy sklepu lub warsztatu motocyklowego. Oferują nam podwózkę do miasta swoim autem. Bierzemy szybki prysznic, w między czasie idę wykręcić regulator na wzór i jedziemy do miasta. Po drodze wypytujemy naszego kierowcę o Saltę. Miasto ma około 1,8 miliona ludności i około 450 lat historii. Kawałek za hotelem ukazuje nam się panorama miasta leżącego w sporej dolinie. Mijamy kolejkę linową, którą można wjechać na jedno ze wzgórz otaczających Saltę.

Jedziemy jedną z głównych ulic. Ruch jest spory, jest po 17 i zaczął się popołudniowy szczyt. Mijamy kilka placyków i deptaków. Będzie co zwiedzać… Dziś jednak celem jest zakup części. W sporym sklepie znajdujemy uniwersalny regulator napięcia o takich samych parametrach jak nasz. Cena pomimo, że wydaje nam się wysoka, po porównaniu z Polskimi realiami jest podobna. Pewnie, że lepiej gdyby motory nie psuły się, bo nasz budżet na takie ewentualności nie jest za wielki, ale nie mamy innego wyjścia. Kupujemy kilka bułek na przekąskę i wracamy do hotelu. Nasz kierowca jest mechanikiem samochodowym i od razu oferuje swoją pomoc.
Zabieramy się za zamontowanie nowej części. Układ kabli trochę się różni co prawda, ale jeśli zna się zasadę działania urządzenia, nie jest to za wielki problem. Obcinam złącza od starego regulatora i łączę z kabelkami w nowym. Po 30 minutach odpalam motocykl i mierzę napięcie. Wygląda na to, że wszystko jest OK.

Idziemy do pobliskiego sklepu po zakupy na kolację. Dziś bułki, serek, mleko i masełko. W nocy budzi nas deszcz…