Dzień czterysta siedemdziesiąty szósty – 12. 01.2020
Śpimy długo, wykończeni po wczorajszej akcji w szpitalu. Rana na plecach się goi, jemy więc hotelowe śniadanie, plastry owoców i jajko sadzone z małą kiełbaską. Kawa całkiem znośna, ale to nie to, co parzona w kafeterce… Po 11.00 wychodzimy na miasto. Dziś niedziela i tworzą się wielkie kolejki do muzeów, bo wejścia są gratis, nie płacimy za bilety. Finalnie do żadnego nie wchodzimy, bo nie chce nam się stać w ponad kilometrowej kolejce. Jemy za to smaczny dziś obiad, ja znowu zupa jaguarlocro, czyli zupa z kaszanką i awokado, do tego jeszcze jakieś kawałki głowizny tam latają i pokrojone w kostkę ziemniaczki.
Wracamy do hotelu około 15.00 i niedługo potem dzwoni Ivan, przyjeżdża do nas z żoną i synami. Joachim, choć ma 12 lat, jest bardzo otwarty i inteligentny.
Jedziemy razem na górę, El Panesillo, 3000 m n.p.m, to najlepszy naturalny punkt widokowy na miasto. Quito ma ogromną ilość kościołów, konwentów w klasycznym układzie. Z góry jest wszystko widoczne jak na dłoni, ale widzimy tylko część miasta jego historyczne centrum oraz północ i południe. Oglądamy rzeźbę patronki miasta – Virgen z Quito (dziewicy z Quito). Która góruje nad miastem w swoim aluminiowym świetle. Potem jedziemy w kolejny punkt widokowy Miador de Guapulo. Dużo ciekawych rzeczy się dowiadujemy. Zawsze to fajnie mieć mieszkańców jako lokalnych przewodników. Jemy z rodziną Ivana lody i wracamy do hostelu. To był ciekawy dzień.
kończy się chleb…
———————–