Dzień pięćset ósmy – 13. 02.2020
Dziś pierwszy prawdziwy dzień na zwiedzanie Kuby. Ranek rozpoczyna się oczywiście dla niektórych (!) od ćwiczeń fizycznych. Powietrze jest gorące, pomimo, że słońce jest nisko i ukryte za murami budynków. Do tego jest stosunkowo duża wilgotność. Nie jest może tak, ze powietrze cię oblepia, ale i tak czujemy ,że wilgotność jest duża. O 9.00 siadanie. W domu, w którym mieszkamy, ( na Kubie nosi to nazwę casa particulares, czyli domy dzielone, do wynajęcia pokoje w domu, w którym mieszka jakaś rodzina), wspólnie z nami zamieszkuje Marucha, siostra właścicielki, która zarządza całym domem, oraz Andre, szczupły, specyficzny Kubańczyk i grubsza Kubanka. Oboje pomagają w porządkach, przygotowaniu śniadania i pewnie też i innych rzeczach. Na śniadanie są owoce, dwa banany, plaster ananasa i parę plasterku owocu podobnego do pomidora, ale bardziej słodszy , bardziej różowy i ma bardziej twarde małe pesteczki. Potem kanapka na ciepło z szynką i serem, do tego jajka sadzone, kawa oczywiście, sok z ananasa zblendowany. Żyć nie umierać. Wszystko na swoim miejscu.
O 10.00 wychodzimy z naszego domu na zwiedzanie miasta. W planie jest dojście do starej Hawany (Havana vieja) ale finalnie kręcimy się raczej po części zwanej Centro Habana i Prado. Ewidentnie jest to centralna Hawana. Widać to na przykład po imponujących tłumach na ulicy albo po Coliseo, czyli siedzibie parlamentu. Wszędzie stare, kolonialne kamienice, dużo ludzi. Ciepło. Różne ciekawe rzeczy dookoła, dużo pomników, w sklepach niewiele, uderzają od czasu do czasu widoki kolejek, gdzie ludzie stoją w ogonku po coś. Nie wiemy po co, bo nie sprawdzamy. Puste półki w sklepach nieco przypominają bardzo już odległe czasy w Polsce, kiedy to w czasach komuny, nic nie było w Polsce w sklepach. To co też bardzo rozkręca nas motoryzacyjnie, to stare auta. Przede wszystkim krocie amerykańskich aut, gdzie szpachla leży tak mocno, że aż nieprawdziwie. Po drugie dużo radzieckich aut, takie jak Lada, Moskwicz, Ził, Kamaz. Oczywiście polskie małe fiaty, 126p. No to jest całkiem urokliwe.
Próbujemy wymienić CUC-e, czyli pieniądze, tylko dla turystów, które wymieniliśmy w automatycznej maszynie do tego celu na lotnisku, tuż po przylocie, na CUP-y, czyli monetę narodową (moneda national). Nie jest to taki proste, ale w końcu po wielu perypetiach znajdujemy jakiś oddział bankowo/Western Union i udaje nam się Euro zamienić na CUC-e, a potem CUC-e na CUP-y. To ważne, bo jednak w CUP-ach możemy więcej i taniej kupić. To skomplikowane nieco na Kubie, ale jesteśmy w stanie ogarnąć to rozumowo. Trochę tak, jakby w Polsce chcieli wszyscy obcokrajowcy, swego czasu czyli za komuny, dostawali tylko bony towarowe A na złotówki nie mogliby wymienić. Żeby to lepiej zobrazować, w niektórych punktach ludzie wykorzystują to że turysta jest trochę nieświadomy czy nie ma CUP-ów i kasują na przykład 1 do 1. CUC to prawie jedno euro ,a jednego CUC-a można wymienić na 24 CUP’y… tak Skomplikowane. Niektóre sklepy przyjmują jedną i drugą walutę, inne tylko CUP-y i to jeszcze jeśli wymienią CUC-e to oszukują przy wymianie.
Poza tym Kubańczycy to przemili ludzie. Bardzo mili, uśmiechnięci i czujemy się póki co na Kubie wyjątkowo, zwłaszcza że dużo osób nam powtarza, że jest tu bezpiecznie. Dużo lokalnych ludzi. Co jest nietypowe, bo w większości krajów Ameryki Południowej czy w Meksyku, dużo ludzie miejscowych mówi, żeby uważać, żeby mieć oko na wszystko, żeby nie afiszować się z aparatem fotograficznym i różne tego typu przestrogi.
Kuba wydaje się zupełnie inna pod tym względem Poza tym jest ciepło i naprawdę fantastycznie.
Wieczorem idziemy na wypasioną kolację, do lokalu dla turystów, niewiele oddaloną od naszego domu. Spędzamy miło czas z dużą ilością węglowodanów 🙂 czyli pizza i spaghetti.
Po powrocie do domu jeszcze lampka wina kubańskiego z dodatkiem imbiru. No cóż. Przynajmniej cena była zachęcająca, bo 1 CUC, czyli nieco mniej niż 1 EURO.
———————————-