Noc upłynęła nam niecodziennie. Iluminacja w pokoju, pomimo zgaszonego światła, bijąca od oświetlenia ogromnych czterech akwariów (właściciel musi być niesamowitym pasjonatem akwarystą, na zewnątrz miał kolejne akwaria w dużych ilościach), spowodowała totalną bezsenność. Wspomnieliśmy, że zmieniliśmy hotel z powodu hałasu, nasz wybór okazał sie tym razem niezbyt trafiony. Sugerując się ceną i bliskością do centrum przymknęliśmy oko na nieodnawiane i zarośnięte pajęczynami ściany. Po bliższych oględzinach odkryliśmy, że w łazience 1 metra kwadratowego powierzchni odpada umywalka i deska. O godzinie 4 rano obudziło nas pukanie do drzwi. Okazało się że to alfons chciał sprzedać tanio swój „towar”. Po nocy z „atrakcjami” zjedliśmy śniadanie w pobliskiej knajpce i sporo przed czasem ruszyliśmy autobusem 101 do przystani. Prom powrotny do Butterworth jest bezpłatny. Po dotarciu na dworzec kolejowy znaleźliśmy bardzo klimatyczne miejsce, jakim jest bar na jego tyłach. Serwują tu typowo lokalne jedzenie. Ja zdecydowałem się na ryż z grillowaną rybą i tajemniczym sosem a ukochana żona na kurczaka z zestawem pikantnych surówek i krewetkami.
Na deser był specyficzny napój czekoladowy. Na dnie szklanki gorący, a u góry kostki lodu. Posypany słodkim kakao. Na godzinę przed planowanym odjazdem pociągu stawiliśmy się z powrotem na dworcu. Poznaliśmy tam przemiłe starsze małżeństwo z Australii. Podzielili się z nami wrażeniami i radami z Tajlandii i Wietnamu. Po podstawieniu pociągu na peron odnaleźliśmy nasze miejsca. Przez całą długość wagonu po środku jest przejście, a po dwóch stronach są siedzenia parami przodem do siebie. Pomiędzy nimi u góry jest rozkładane łóżko. Ruszamy z prawie 2h opóźnieniem. Granica po około 3 godzinach. Wypełniamy w pociągu wnioski wizowe.