Przed wyprawą, czyli jak nadaliśmy auto na RO-RO

14 lutego Walentynki

No to ruszyliśmy. 6.11 czasu wschodnioeuropejskiego rozpoczęła się nasza kolejna już wielka przygoda. Wielka wyprawa. Tym razem jakoś tak inaczej, bo nasze auto popłynie samo, z Bremerhaven do Veracruz w Meksyku. My dołączymy do niego lecąc samolotem. Jeszcze nie wiadomo jak i kiedy, tylko tak orientacyjnie…

Na razie ruszyliśmy z 3miasta do Hamburga, gdzie tradycyjnie już robimy przystanek u Sławka i Grażyny.

Droga męcząca, jedziemy na dwa auta, bo chcemy z tego Bremerhaven wrócić do Polski i stąd organizować przelot. Zatem Krzysiek jedzie Defenderem, a ja za nim Peugeotem…

Niestety cała podróż do Hamburga zajmuje nam 12 godzin.. Wymęczeni, ale szczęśliwi spędzamy fajny wieczór ze Sławkiem i Grażyna

15 luty

Piszemy do agenta. Nasze auto płynie ro-ro. Transport organizujemy przez angielską firmę IVSS. Wcześniej organizowali nam transport kontenerowy, z Cartageny do Gdańska, kiedy to wracaliśmy z Kolumbii do Polski.

Ustaliliśmy, że oddajemy auto w piątek. Dzisiaj pieczemy drożdżówkę, robimy spaghetti, krótki spacer po Hamburgu, Shenze to nasza ulubiona dzielnica.

W Hamburgu wchodzimy już w taki tryb podróżniczy… Kocham ten stan..

16 luty – Tłusty Czwartek

Od rana pączki. Sławek wyskoczył do cukierni i kupił oblane lukrem wspaniałe pączki. Kawa, potem trochę pracy, sprawdzanie maili. Ćwiczenia poranne. Różne rzeczy. Robimy obiad dla całej rodziny i wspólnie świętujemy spotkanie. Przyszła Ania, jest Kuba. Jest wspaniale. Ania już dorosła… to nie to co 4 lata temu, kiedy wyjeżdżaliśmy Defenderem do Ameryki Południowej, nie wspominając już, że była jeszcze nastolatką, kiedy to motocyklami startowaliśmy z Hamburga do Montevideo… Ech… leci ten czas niesamowicie. Ania mieszka już „na swoim”. Ma przytulne mieszkanie 7 minut od rodziców. Pracuje, „grzebie się w bateriach”, czyli jest laborantką.

17 luty

Rano ruszamy do Bremerhaven. Jesteśmy trochę niewyspani, w Hamburgu podgoda hamburska, czyli pada, mży, wiatr, zimno. Ciemno.

O 7.00 wyruszamy. Jedziemy na dwa auta, około 10.00 dojeżdzamy do portu. Oczywiście mamy podany inny adres przez agenta (IVSS), także trochę błądzimy, trochę jedziemy dalej, dają jakieś mapki robione przez domorosłego grafika. Żadnej skali, żadnej logiki, tylko tak na chybił trafił i tak się trzeba dopytywać.

Ale trafiamy do spedycji BLG, przechodzimy do bioura, DO BIURA, cóż a eufemizm.. do kontenera, gdzie siedzi trzech facetów po pięćdziesiątce, choć może i starszych. Grzebią w tych spedycyjnych papierach. Drzwi do lady otwierają przez naciśnięcie guzika. Wchodzimy, dajemy dokumenty, podajemy numer BTH. I tyle. Dostajemy kartę odblokowującą szlabany i wjeżdżamy defenderkiem na parking przy kontenerze , czyli biurze. Tyle. Kluczyki zostawiamy w aucie. Mówimy do wiedzenia i wychodzimy. W sumie żadnego potwierdzenia, nic. Ale zgłaszamy agentowi, ze zakończyliśmy procedurę i jest ok.

Wracamy do Hamburga, niby szczęśliwi, ale nieszczęśliwi bo nasz dom na kółkach, kochany Def pojechał. Sam….

Kawa w Macu nie pociesza…

Ale za to pociesza Grażyny tarta z kurczakiem, jest pysznie i ciepło. Na deser kawa Machiato i drożdżówka, którą Krzysiek wczoraj upiekł.

Kolejne dni spędzamy w Hamburgu, piekąc szarlotki, drożdżówki, robiąc mielone i inne wspaniałe rzeczy…. Troche znowu spacerujemy po mieście tóre bardzo lubimy

W poniedziałek rano wyjeżdżamy. Popołudnie i wieczór spędzamy już w towarzystwie Calluny.

Z Wrzoskami , ciepłymi, dobrymi ludźmi…

Aga i Bartek są niesamowicie. Wspaniali, ciepli dobrzy ludzie, którzy kochają podróże swoim autem .

Pokazali nam też swoje nowe dziecko.. Bialutkie… w garażu, Garbate szczęście…

 Od wtorku 21 lutego wpadamy w trzydniowy trudny czas, który nie pozwala nam pisać o niczym, Myślec o niczym i możemy tylko działać machinalnie jak automat .