Tajlandia – piętnasty dzień wyprawy

Dzisiaj realizujemy ambitny plan zwiedzania. Ruszamy skuterem do oddalonego o około 65 km od Kanchanaburi parku narodowego Erawan. Od rana zapowiada się kolejny słoneczny i upalny dzień. Zabezpieczeni kremami UV 50, nieodzownymi dla turysty w tym klimacie ruszamy nieśpiesznie drogą na północny zachód w kierunku Sai Yok. Po drodze wstępujemy na śniadanie w przydrożnym zajeździe. Po około 30 km okazało się, że troszkę pomyliłem drogę kierując się jej numerem. Ale po małej poprawce kierunku i zwiedzeniu okolicznych wiosek,trafiamy do celu.

Kanczanaburi dzień II (6)
Wstęp do parku kosztuje 200 BTH +20 za parking dla skutera w naszym przypadku. Zostawiamy go przypiętego łańcuchem do specjalnych barierek i ruszamy dalej pieszo. Początkowo asfaltowa alejka po kilkuset metrach zmienia się w dosyć stromą ścieżkę. Miejscami schodzi ona w dół po czym znowu wspina się doprowadzając nas do kolejnych z siedmiu poziomów wodospadu. Po doświadczeniu zdobytym na wyspie Penang w Malezji, wiemy czego się spodziewać w tym dzisiejszym marszu. Wodospady tworzą liczne kaskady. W zagłębieniach wypłukanych przez wodę żyją ryby które po wejściu przez nas do wody podpływają i podskubują nam stopy. W porze suchej wodospady nie są zbyt obfite w wodę. Przechodziliśmy suchą stopą miejscami, przez które w porze deszczowej płynie woda.

Kanczanaburi dzień II (104)
Po przeszło godzinnej wspinaczce, docieramy na ostatni, 7 poziom. Myślę, że opłacał się trud, widok na opadającą z góry kaskadami wodę, która spływa między skałami, jest satysfakcjonujący. Droga powrotna zajmuje nam nieco mniej czasu. Na dole czeka upragniona kawa mrożona, bo woda skończyła nam się już podczas podejścia.
Gdyby nie spotykani co pół kroku nasi sąsiedzi zza wschodniej granicy (jakąś promocję mieli na Tajlandię, czy co?), to Park Erawan i jego wodospady byłoby najpiękniejszym miejscem jakie widzieliśmy przez ostatnie kilka dni. Zrobiło się już popołudnie. Ruszamy w drogę powrotną. Wstępujemy tradycyjnie na tajskie jedzenie, wybierając jak najmniej turystyczne miejsce. Za dziesięć złotych ( w przeliczeniu) zjadamy obiad. Świeżo smażone na naszych oczach ryż z warzywami i kurczakiem (lub krewetkami) do tego cola. Pani chociaż nie rozumie za wiele po angielsku na kuchni tajskiej zna się bardzo dobrze. Dania są tradycyjnie bardzo pikantne i aromatyczne. Duża ilość czosnku i przypraw tworzy bardzo intensywny smak. Około 17 docieramy do miejsca naszego noclegu, oddajemy skuter w recepcji i kupujemy bilety na jutrzejszy dzień do Bangkoku.

Kanczanaburi dzień II (93)

Miasteczko jest typowo turystyczne, czuje się obecność angielskojęzycznych turystów dookoła. Knajpki są stylizowane w amerykańsko/tajlandzkim stylu. Po południu odwiedzamy jeszcze cmentarz ofiar wojny. Faktycznie robi wrażenie i nie dziwi nas w ogóle, że jest tu tylu amerykańskich turystów dookoła. Na nagrobkach można przeczytać napisy, że w 1944-45 roku zginęli tu młodzi żołnierze, 20-30 letni.