Dzień pięćdziesiąty szósty 18.11.2018
Niedziela w Sarandi del Yi. Od rana wielkie zawody w pieczeniu barana. Już od siódmej rano trwają przygotowania. Przede wszystkim wielkie rozpalanie ognia. Jest sporo ludzi, około 20 zawodników, biorących udział w konkursie na najlepszego barana. W dwóch punktach leżą ogromne rzesze (bym rzekła) surowych baranów. W tych dwóch miejscach jest zbiorowe pieczenie, jedno – dla osób które są z tak zwanej obsługi zawodów, drugie miejsce to punkt sprzedaży upieczonych już baranów.
Na kilkunastu stanowiskach trwają przygotowania baranów. Po pierwsze trzeba je porządnie ponacinać w konkretnych miejscach, tak aby móc je swobodnie położyć albo na ruszcie, albo rozpostrzeć na takim metalowym szpikulcu. Metalowy krzyżak wygląda najbardziej spektakularnie. Dodatkowo można regulować wysokość położenia barana nad żarem. Tak, nad żarem, nie nad ogniem..Niektórzy jeszcze przed położeniem barana na ogniu przyprawiają go. Smarują przyprawami, wpychają czosnek w nacięcia, oliwią lub specjalną miksturą nacierają. Używają dużo oregano, remero, a niektórzy tylko soli. Tylko i wyłącznie. Znaleźliśmy też recepturę, gdzie asadero (człowiek przyrządzający grila) nakrapia barana cytryną, dość obficie.
Część osób kropi barana podczas pieczenia piwem, część winem. Najczęściej jednak spotyka się witki liści laurowych i innych ziół, zmoczone w oliwie z przyprawami i czosnkiem, którymi asadero kropi mięso. Jeden z nich ma szmateczkę zaczepioną o kijek i nią nawilża piekącego się barana.
Niektórzy przy baranach pieką też jajka nandu na specjalnych stojakach, albo paprykę, dynię, i inne warzywa.
Przy większości grilów stoją czajniki z wodą, lub woda gotuje się w specjalnym kociołku, którą Urugwajczycy używają oczywiście do yerba mate. Faktycznie, 80% osób chodzi z mate i z termosem. Mężczyźni w tym regionie bardzo często noszą charakterystyczne berety i wysokie buty.
Przy jednym ze stanowisk konkursowych znajdujemy piekącego się pancernika!! Dla nas to nowość, ale dowiadujemy się, ze że ten zwierz ma naprawdę pyszne mięso. Nie dane jest nam jednak spróbować, także musimy sobie tylko popatrzeć.
Jest bardzo sympatycznie, bo impreza na której jesteśmy przyciąga całe rodziny. Dużo dzieci, młodzi i starzy razem pieką barany i widać, że się przy tym dobrze bawią. Na środku parku, na zielonej polanie, oglądający zawody piją mate, jedzą, rozmawiają.
Nie mija trochę czasu jak zaczepia mnie jeden z przygotowujących grila dla całej obsługi zawodów. Dostaję w prezencie wielki udziec barani, a za dwie godziny kolejną porcję. Nie ma to jak wysłać żonę na ulicę… zawsze z baranem wróci. Mówię w końcu do męża, że już nigdzie nie chodzę, bo znowu mnie jakimś baranem uraczą…
Dodatkowo częstują nas miejscowym żółtym serem i tutejszą kiełbasą przypominającą troszkę salami. Mięso z krowy, z wieprzowym tłuszczem, ostre, pikantne. Bardzo smaczne.. Do tego wreszcie normalny chleb. Kurcze, skąd taki chleb??? Tutaj w sklepach tylko wypchane, dmuchane bułki. Albo chleb tostowy.
Po południu na środku placu msza, ale raczej spokojnie. PO kazaniu ludzie klaszczą. Też ładnie.
Pod wieczór kolejne zawody. Tym razem w strzyżeniu owiec. Wygrywa oczywiście ten kto zrobi to najszybciej. Jest ośmiu zawodników, kilka rund i po dwóch godzinach jest zwycięzca.
Dzień pełen emocji. Nie przeszkodziło nam to przejść się do miasta (tylko cztery kwadry) i znaleźć Internet. Znaleźć to za dużo powiedziane. Przy lokalnej szkole nie mogliśmy uzyskać połączenia, ale w drodze powrotnej zahaczyliśmy o mały sklep i tam przemiły sprzedawca dał nam dostęp do netu ze swojej komórki. I bardzo dobrze, bo są tacy, którzy za nami tęsknią i łąkną jakiejkolwiek wieści..
Wieczorem mycie w samochodzie. Nie pytaj…