Dziś deszczowo od samego rana. Cały pokład zalany wodą, a gdy statek się kołysze na boki, woda przelewa się z jednej części statku na drugą. Obudziliśmy się gdy statek stał na redzie przed Santos. Silniki nie pracowały na pełną parę, także było dosyć cicho i spokojnie, nie odczuwaliśmy też tych charakterystycznych ciągłych wibracji. Około 8.30 statek ruszył. Wpływaliśmy do Santos. Przejazd do miejsca „zaparkowania” jest dosyć długi, bo miejsce na takie wielkie statki jak Grande Amburgo jest dosyć daleko. Niestety, kiedy już dopłynęliśmy prawie na sam koniec portu okazało się, ze nie możemy stanąć w miejscu dla nas przeznaczonym, bowiem wcześniej jakiś samochód spadł (?) z rampy rozładunkowej do morza i nie możemy tam wpłynąć, bo to niebezpieczne. Musimy zatem się wycofać z powrotem na redę. Zabawne. My mamy czas. Nigdzie nam się nie śpieszy. Jakie to cudowne uczucie…
Nawet nie wiemy jaki dziś dzień tygodnia i kompletnie nam się nie chce tego sprawdzać. Nie ma to żadnego znaczenia… fantastycznie.
I tak stoimy sobie na redzie przed Santos. Pierwszy oficer zapytany przez nas o to, czy jest jakakolwiek szansa na wpłynięcie dzisiaj do portu tylko wzruszył ramionami. A czy wam tu źle? – zapytał, gdzie wam się śpieszy? Nigdzie. Reda w Santos jest dosyć malownicza. Dookoła nas kilkanaście przeróżnej maści statków, wiszą nisko bardzo gęste chmury, lekko popaduje. Krople deszczu zbierają się na szybie w oknie kabiny. W oddali widać wysokie wieżowce Santos, a tuż przed nami niewielkie wysepki, całe porośnięte drzewami. Mgła która opatula zatoczkę jest delikatna, ale spowija wszystko niczym kokon. Czekamy… nic się nie dzieje….