Dzień czterysta osiemdziesiąty czwarty – 20. 01.2020
Ranek dziś znowu chłodny. Jesteśmy tuż obok Las Lajas, gdzie znajduje się wielkie sanktuarium, słynne z łask płynących. Dookoła na murach tabliczki z podziękowaniami dla tutejszej Virgen, czyli dziewicy. To nasz pierwszy przystanek w Kolumbii, pierwszy dzień i pierwszy poranek. Wszystko jest niby takie same, jednak trochę inne. Przyzwyczajamy się do kolejnego nowego kraju na naszej drodze, dobrze, że język nie jest już dla nas barierą i śmiało poruszamy się w tej sferze komunikacji.
Zjeżdżamy kilka kilometrów do wielkiego kanionu, na którego dnie usytuowany jest ogromny, kilkudziesięcio metrowy most spinający dwa brzegi wąwozu. Na jednym z boków zbudowano sanktuarium Las Lajas z kilkoma poziomami, robi ono wielkie wrażenie na nas. Kanion w tym miejscu skręca o 90 stopni i po jednym z jego zboczy spływa wodospad, opadając dynamicznie do rzeki. Przechodzimy wzdłuż tarasów widokowych, podziwiamy ten niesamowity obiekt. Całe szczęście oprócz płatnego parkingu 3500 peso, całość można zwiedzać za darmo. Muzeum na szczęście było zamknięte, bo płatne. .. Pozbawiło nas dodatkowych kosztów. Droga powrotna na parking jest znacznie męcząca, trzeba się wspinać po schodach wysoko. Lekko zmęczeni wracamy do Defendera i ruszamy z miasteczka w kierunku na północ.
Z informacji zasięgniętych wcześniej, co potwierdzała także mapa Google, droga do stolicy kraju ma nam zająć 3 dni. Nie wierzyliśmy za bardzo, bo to tylko 1100 km. Jednak już pierwszy odcinek uzmysłowił nam, że jest to prawda. Szczera prawda. Po pierwsze mnogość robót drogowych i ukształtowanie terenu nie sprzyja szybkiej jeździe. Południe Kolumbii to wielkość gór, długie i ciągnące się w nieskończoność wąwozy, do których przyklejone SA drogi. Dodatkowo jest to główna arteria transportowa i gigantyczne ilości ciężarówek spowalniają znacznie jazdę. Średnia prędkość to nie więcej niż 40 km na godzinę.
Jemy obiad w przydrożnej knajpie, znowu ryż i kurczak i zupa na pierwsze… nowe smaki niby, ale ryż i kurczak ciągle to samo, no może kurczak trochę bardziej miękki. Nie trzeba połykać twardych kawałków..
Na szczęście dla nas zjechaliśmy z wysokości na 600 m n.p.m, co przy bliskości równika zmieniło nam temperaturę na wysoką. Ponad 30 stopni. Dodatkowo, nie znamy kraju i duża ilość idących drogą grupkami Wenezuelańczyków, nie rokuje dla nas bezpiecznych noclegów na dziko.
Dzisiaj decydujemy się stanąć na campingu, tuż przy drodze z niewielkim basenem. Zmęczeni upałem trochę raczymy się kąpielą. Ale w nocy trudno spać, bo gorąco, jakieś komary i hałas muzyki z ośrodka. Latynoskie rytmy dobiegające znad basenu, utrudniają zaśnięcie. O 00.30 idę zrobić szybką akcję, by wyłączyli muzykę. Na szczęście zadziałało.
————————–