Chile – dzień 111

Dzień sto jedenasty 12.01.2019

Noc minęła cicho i spokojnie. Wyspaliśmy się do ósmej, wstaliśmy szybka poranna toaleta na parkingu, wizyta w miejskiej piekarni na głównej ulicy miasta i już pędzimy na granicę. Przekraczamy ją w punkcie Paso Cardenal Antonio Samore najpierw, posterunek argentyński, później 17 kilometrów dalej faktyczna granica, a dalej, prawie 20 kilometrów dalej odprawa chilijska. Procedury wszędzie te same, z tym że w Chile trzepią nam auto w poszukiwaniu niedozwolonych produktów, takich jak: świeże owoce i warzywa, nabiał i świeże mięso.

dig

Znaleźli cebulę i cztery pomarańcze, szukali w wielu miejscach, ale sera żółtego i masła nie znaleźli. Jajka w lodówce też zostawili. Lasy dookoła przepiękne, jeziora, widoki które zapierają dech w piersiach. Jeśli tak będzie w patagońskiej części Chile, to naprawdę będzie zachwycająco. Jest zielono, intensywnie zielono.

sdr
sdr

Dojeżdżamy do Entre Lagos i skręcamy na drogę w kierunku wulkanu Osorno. Totalnie leje deszcz, ale na szczęście nie ma ściany deszczu, także Defender nie przecieka nigdzie. Nie zmienia to faktu, że jest naprawdę deszczowo, pochmurno i mgliście. Dojeżdżamy po kolei do poszczególnych miejscowości na trasie, dziwiąc się cały czas, dlaczego jest tak drogo za noclegi. Z drugiej strony Cabanas, czyli domek kosztuje na dwie osoby 70 USD, ale gdy trafiamy do Hospedaje, czyli miejsca gdzie można wynająć pokój (coś co można tłumaczyć Gościniec) to pokój i łazienka zdecydowanie nas odstraszają. Jest ciasno, niezbyt czysto, przaśnie i zdecydowanie siermiężnie (same trudne słowa… tłumacz, tłumacz…).

dav

Jedziemy zobaczyć wulkan Osorno, który ma nas gdzieś i chowa się za chmurami. Zdecydowaliśmy się przy jeziorze Todos Los Santos w mieścince Petrohue zostać na noc i zobaczyć go rano. Ma być okno pogodowe…