Chile – Dzień 112

Dzień sto dwunasty 13.01.2019

Rano skoro świt budzimy się. Jest 8:00. Wulkanu Osorno oczywiście nie widać, dookoła sporo samochodów i trudno o intymność i takie tam sprawy. Jesteśmy trochę podirytowani, że wulkanu nie widać, pomimo, że dzień wydaje się słoneczny. Decydujemy, ze pojedziemy zobaczyć z drugiej strony, może tam trochę mgły opadły.

dav
dav

I rzeczywiście, siedem kilometrów  od miejsca gdzie nocowaliśmy, przy jeziorze Todos Los Santos, wyłania się po prawej stronie wspaniale widoczny, odsłonięty wulkan Osorno. Jesteśmy zauroczeni, jest oszałamiający, jest wielki, szczyt cały ośnieżony. Wysoki na 2650 metrów, naprawdę robi wrażenie.

IMG_1296

Okrążamy go jeszcze od północnej strony i podjeżdżamy na wysokość 1000 metrów drogę parku narodowego. Kiedy jesteśmy już po pokonaniu stromego podjazdu, wijącego się o górę niczym serpentyna, szczyt wulkanu jest prawie widoczny jak na dłoni. Napawamy się widokiem. Dookoła lasy, widok na drugi wulkan Calbuco (trochę niższy 2015 m.n.p.m), dużo niżej wiszące chmury, wszystko to powoduje, że nie rozmawiamy za dużo, tylko chłoniemy widok, oddychając głęboko. To jest miejsce, o którym czytaliśmy, o którym marzyliśmy, które chcieliśmy zobaczyć. Marzenia się spełniają.

IMG_1266

Jedziemy dalej w kierunku Puerto Varas. Cały czas po prawej stronie mamy widok na wulkan Osorno. Pogoda jest piękna, świeci słońce i jest całkiem ciepło, prawie 25 stopni. W nocy temperatura spadła do 8C, ale przy webasto daliśmy spokojnie radę spać w komfortowych warunkach. Dookoła jeziora Llanquihue wije się cały czas ścieżka rowerowa, także jest dużo rowerzystów, zwłaszcza że dziś pogoda dopisuje.

IMG_1363

Puerto Varas budzi w nas mieszane uczucia. Wszędzie styl bardzo mocno niemiecki, wszystko sugeruje że jest tutaj mnóstwo potomków naszych zachodnich sąsiadów. Widać niemieckie flagi (razem z chilijskimi), widać napisy na sklepach i domach specyficzną niemiecką (gotycką) czcionką. Architektura jak w Bawarii a do tego co kawałek „rincon aleman”, czyli kącik niemiecki. W każdym przydrożnym sklepiku kuchen (czyli ciasto po niemiecku). Także mieszane uczucia mamy bardzo. Bardzo. Puerto Varas pozatym jest bardzo turystyczne. Bardzo. Dużo ludzi, dużo sklepików, dużo drucikarzy, czyli tak zwanych artystów rzemieślników, którzy tkają paciorki, robią biżuterię z metalu, rzeźbią w drewnie lub przy pomocy dremela na drewnianych tabliczkach piszą okolicznościowe napisy, na przykład „pamiątka z Puerto Varas”. W knajpach dosyć drogo, albo po prostu normalnie jak to zwykle w turystycznych miejscach. Trochę spacerujemy po miasteczku, po czym ruszamy w stronę Puerto Montt, do którego szybko docieramy. Miasto dużo, ale jakby wymarłe. Po chwili orientujemy się o co chodzi. Dziś niedziela. Wszystko zamknięte. Znajdujemy jednak otwartą knajpę chińską i decydujemy się zjeść coś tam. Springrools, siekana wołowina, skrawki kurczaka i zupa.

IMG_1235

Niezbyt smaczna pasza (a wydawałoby się że chińszczyzna to coś dobrego..), ale napychamy się do pełna i nie musimy nic gotować. Zakupy zrobiliśmy w supermarkecie w Puerto Varas, także z pustego, nadmorskiego Puerto Montt jedziemy w kierunku wyspy Chiloe. O, i to ma sens. Wjeżdżamy na prom i po 30 minutach już jesteśmy na wyspie.

IMG_1396

Kto jest odpowiedzialny za rampę na promie?

Obieramy kierunek na Ancud. Piękne nadmorskie (nadpacyficzne) miasto. Niska zabudowa wszędzie, domy drewniane, jakby ze sklejki, ale wszystko wygląda tak urokliwie, ze z miejsca się zakochujemy. Zostajemy na noc tuż nad brzegiem morza.  Wieczorem, kolejny odcinek serialu „Rojst”.

Zobacz jak wygląda film który zmontowaliśmy później z tego dnia..