629. Niedziela równie zajęta

629 dzień wyprawy

Niedziela trochę bardziej spokojna. Nie idziemy od rana ani na budowę, ani nie mamy żadnych ważnych zajęć i zobowiązań. Ćwiczę z rana, jemy naleśniki na śniadanie, robię zupę z buraków, ot dzień jak to w niedzielę.

Krzysiek tylko skręca nowy przełącznik do samochodu od kierunkowskazów i świateł, bo stary się ułamał i przestał działać. Ale to w miarę szybka i sprawna robota oczywiście w rękach fachowca a nie, że ja miałabym to robić…

Idziemy nakarmić psy, znowu boleję nad tym, że mają taki parszywy w sumie los. Mały samotny, siedzi w budzie jakiś taki osowiały, aż mi się serce kraje.

Piszę jakieś teksty, biorę sobie na głowę drugą robotę. Czasu tylko na to mało.. i się nie chce…

Iwona wczoraj przywiozła z San Diego same skarby. Śledziki, oliwki dobre z arabskiego sklepu, ale to co najważniejsze przywiozła baklawę, a ja tak uwielbiam (się okazało). Po prostu sam cukier rozpływający się w ustach. I jakieś masy orzechowe w środku. Jezusie jakie dobre.

No kierownicy nie ma….. ale tylko na chwilę
Adres raju… śledziki, sery, oliwki mąka żytnia, chałwa, no i baklawa. Po prostu niebo w buzi… i jak wchodzi.. jak w masło…

17.11.2024

————————————