Dzień sto dwudziesty piąty 26.01.2019
Dziś stwierdziliśmy, ze jedziemy szlakiem dziewcząt (kobiet) które kiedyś wyjechały do Ameryki Południowej, a to do pracy, a to podróżować i zostały… Znalazły miłość (lub po prostu faceta) i zwykle mają dziecko (lub nawet dwoje). Tak było w Urugwaju – w Montevideo, potem w Aguas Calientes, potem w Castro na wyspie Chiloe, jedna dziewczyna w Puerto Cisnes, a dziś, zupełnie przypadkiem, znaleźliśmy jedną w Chile Chico. Ale od początku. Wstaliśmy rano, wiało bardzo, bardzo. Tak bardzo, ze nie da się tego opisać. Zresztą wieje cały dzień, ale Puerto Fachinal, gdzie nocowaliśmy, wydawało nam się że wiatr jest ogromny, do tego stopnia ze podczas nocy, czuliśmy lekkie bujanie (!) paki, także w pewnym sensie ululało nas do snu. Mijając Laguna Verde dojechaliśmy do Chile Chico. Niezwykle urokliwe miasteczko, skąd odpływają promy, głównie do Puerto Ingeniero Ibanez. Wymyśliliśmy sobie, że tam przepłyniemy i później pojedziemy na granicę wyżej położoną. Pozatym atrakcja w postaci kolejnego promu, a jak wiadomo bardzo lubimy pływać…
Jednak jak zobaczyliśmy ceny i trzeba by za dwu i pół godzinną przeprawę promową wydać 37 USD, to zwątpiliśmy. Powiedzieliśmy sobie, że przejedziemy do Argentyny i tyle, a to co zaoszczędzimy wydamy dziś na jedzenie w knajpie. I tak też uczyniliśmy. W jednej z bocznej uliczek weszliśmy do Restauracji Jeimeni , zobaczyliśmy tablicę z napisami „Welcome”w różnych jezykach. Po polsku „witajcie”. Więc tknięta przeczuciem mówię do dwóch dziewcząt które stały za barem „dzień dobry” i dostaję jedną odpowiedź. Po polsku. Milena już trzy i pół roku jest w Chile, osiadła jakiś czas temu w Chile Chico, ale ze względu na to, ze spodziewa się dziecka, postanowiła wrócić na jakiś czas do Polski.
Jedzenie pyszne. Najadamy się mięsa, którego nie jedliśmy chyba od trzech tygodni (parówki się nie liczą…) i naprawdę potwierdza się to, ze wołowinę można zrobić fantastyczną.. smaczną i kruchą.
Wieczorem trafiamy na lokalną fiestę, na specjalnie przygotowanym na tego typu na eventy placu w mieście i bawimy się trochę przy muzyce. Mam już swój ulubiony zespół…
Podróże kształcą. W Chile dowiaduję się , cóż to jest whiscola. To proste – whisky z colą. Cena – 5000 peso za 400ml. 25 zł mniej wiecej.. ciekawe ile whisky a ile coli… Nie sprawdzamy…

tuż po koncercie wracamy do samochodu, a tu niespodzianka. Na masce stoi puszka lokalnego piwa. Od tajemniczego wielbiciela… Czemu mnie to nie dziwi..
Na nocleg jedziemy nad jezioro, na sam koniec (albo początek) miasta. Widok piękny, wiatr trochę buja nam Defenderem, ale jest przyjemnie.
