Przez Atlantyk – Dzień 21

Dzień dwudziesty pierwszy – 14.10.2018

Ranek trochę ciężki. Głowa boli… Ale zwlekam się z łóżka o szóstej rano i próbuje wstać, ubieram tylko spodnie i kurtkę i wychodzę na podkład łapać sygnał. Widzę, można tak powiedzieć że przez padający deszcz dostrzegam w ciemnościach jasne światła wysp kanaryjskich. Próbuję połączyć się i po krótkiej chwili mi się udaje. Parę minut rozmawiam z mamą, zauważając, że statek po prostu stoi. Silniki wyłączone, albo prędkość naprawdę tylko na minimum. Żeby tylko zdążyć o ludzkiej porze jeszcze do domu przedzwonić… potem znowu kładę się do łóżka i zasypiam.

Niedziela. Wstajemy, ponownie, tym razem oboje nadspodziewanie wcześnie, trochę po 8 rano. Ostanie dwie noce spałem na dolnym łóżku. Nie pamiętam, ale chyba już pisaliśmy, że mamy kabinę z piętrowymi łóżkami. Wczoraj po praniu pościeli okazało się jeszcze, że dolne jest troszeczkę szersze. Nieznacznie, ale jednak. Tak wiec z powodu mojego „podeszłego” wieku mam ten przywilej, że śpię na dolę i mam bliżej do łazienki… Co prawda często w nocy „odwiedza” mnie żona, twierdząc że na górze jest za gorąco…

Nie wiem co dziś bardziej nas budziło, głód, czy chęć złapania sygnału telefonicznego. A i tak po ósmej nie udało się już sygnału złapać. Udało się tylko mojej żonie zadzwonić, ale tylko dlatego, że się zerwała skoro świt. Dostaliśmy jeszcze sms-a od znajomego księdza ze Szczecinka, że trzyma za nas kciuki za bezpieczne przekroczenie równika. Dziękujemy.

Bezpiecznie to u nas jest bardzo, no proszę Was… z taką załogą, to nic tyko pełnia bezpieczeństwa. Niedziela jest dla większość członków załogi wolna, poza tymi, którzy pełnią wachtę. Marynarze odpoczywają, wysypiają się i można spokojnie wiele rzeczy nadrobić. Nie zwalnia to z faktu ćwiczeń fizycznych o 10.00.

Bez tytułu

Ewa Chodakowska zawsze gotowa na spotkanie ze mną. Ja z nią nie zawsze, ale staram się jej nie opuszczać bo kucharz na statku jest naprawdę wyjątkowy. Marek, kapitan, mówi że jest to najlepszy kucharz z jakim zdarzyło mu się pływać. Zgłosiłam zatem kucharza do nagrody. Póki co, najpierw kapitanowi. A po złapaniu naprawdę Internetu z dobrym transferem napiszę do Grimaldiego, że do się należy naprawdę do porządnej premii. Jedzenie jest może troszeńkę mało słone, ale zdecydowanie przepyszne. A co najważniejsze bardzo urozmaicone. Jest i ryba i kurczak i wołowina. Dziś na kolację na przykład były hamburgery. Słuchajcie, no takich pysznych to ja dawno nie jadłam. Aż się mi uszy trzęsły. W ogóle ta niedziela była wyjątkowa.WYJĄTKOWA.