Dzień sto sześćdziesiąty dziewiąty 11.03.2019
Pogoda rano aż zachęca do wszystkiego. Jest piękne słońce, bez wiatru, ruszamy na granicę, zaraz po śniadaniu. Nie możemy stać w dziczy, bo kończą nam się zapasy żywności a przecież jeść trzeba. Przejeżdżamy przez piękną doliną w kierunku granicy, obok Laguny del Maule. Jest tak malowniczo, że co chwila się zatrzymujemy robić zdjęcia.
Później już odprawa po stronie chilijskiej, sprawnie i szybko, a za ponad 50 km odprawa argentyńska, tak, czasem takie są odległości pomiędzy posterunkami granicznymi tych obu państw. Wjeżdżamy do Argentyny i przez Bardas Blancas kierujemy się do Malarque. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze na małym campingu, bo po prostu umieramy z głodu, a wyczytaliśmy w aplikacji IOverlander, że urokliwa restauracyjka. I tak jest w rzeczywistości, bardzo urokliwe miejsce, ale do jedzenia tylko hamburgery i delikatnie mówiąc nie są dobre, ale jesteśmy dosyć głodni, także nie marudzimy zbytnio.
Dojeżdżamy do Malarque. Na campingu miejskim rozbijamy namiot (!!) i już wiemy, że będziemy tutaj parę dni. Pogoda troszeczkę się pogorszyła, ale jest całkiem ciepło, tylko wieje i popaduje. Na juto, pojutrze i popojutrze prognozy są dobre. Ciepło, słonecznie.
Wieczór wykorzystujemy na przypomnienie sobie miasta (już tu byliśmy cztery lata temu), szukamy paru konkretnych rzeczy, aby trochę usprawnić Defendera i naszą egzystencję w nim, podczas podróży.