Kambodża – pięćdziesiąty piąty dzień wyprawy

Jedziemy do Tajlandii. Kupiliśmy wczoraj bilet na dzieloną taksówkę do granicy przez Pailin. Dzielona oznacza, że kupuje się miejsce w samochodzie, jak się dowiedzieliśmy możliwe jest zabranie trzech osób z tyłu i dwóch na fotelu pasażera z przodu. Cóż. Kambodżańczycy są nieduzi i wąscy w biodrach (ciągle spadają im spodnie), więc we dwóch mieszczą sie zapewne na przednim siedzeniu. W tym kraju nie działa system komunikacji publicznej, więc mieszkańcy radzą sobie jak potrafią najlepiej. Taksówka podjechała o 8.00, (a miała między 7 a 8, więc niby ok). Na pożegnanie manager hotelu Asia, w którym nocowaliśmy, podarował nam dwa cienkie szale ozdobne oraz wizytówkę hotelu. Miły gest. Zatem rekomendujemy ten hotel, jak niedrogi, a przyzwoity. Początkowo byliśmy sami w taksówce, po kilkuset metrach kierowca zatrzymał się, grzecznie przeprosił i wyszedł. Byliśmy przekonani, że za chwilę pojawią się kolejni pasażerowie.
Po 10 minutach kierowca podał nam telefon komórkowy, gdzie uprzejmy głos poinformował, że nie ma więcej chętnych na kurs, więc chce, żebyśmy dopłacili 10 dolarów. Suma summarum zgodziliśmy się na 5 dopłaty, czyli taksówka do granicy z Tajlandią kosztowała nas 25 dolarów. Droga upłynęła nam spokojnie. Co prawda kierowca zabrał jeszcze na stopa pasażera i dostarczył 2 paczki, ale do tego typu sytuacji zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Odległość 102 km pokonaliśmy w trochę ponad 2 godziny. Droga w większości była płaska, a w okolicach Pailin zaczęły się niewielkie wzniesienia. Po stronie Tajskiej góry są już dosyć wysokie.
Wybraliśmy samodzielny sposób przekraczania granicy, nie jak oferuje większość hoteli łączony bilet na autobus, kompleksowy transport z hotelu do miejsca docelowego, który jest zazwyczaj obarczony pewną marżą Wybraliśmy też mniej uczęszczane przejście graniczne, ale bliższe naszemu celowi podróży. Skutkowało to tym, że musieliśmy trochę improwizować w każdym punkcie pośrednim, zdani byliśmy na składanie sobie samym poszczególnych etapów podróży.
Granicę przekroczyliśmy w Psar Phrom (blisko Pailin)/Ban Pakard (Chantaburi). W zasadzie bez większych problemów, musieliśmy oprócz arrival card zostawić jeszcze zdjęcia, które na szczęście mieliśmy, a także kopie paszportów, które bezpłatnie nam zrobiono w punkcie imigracyjnym.