Przez Atlantyk/powrót – dwieście trzydziesty dzień wyprawy

Tilbury to niewielki port w Anglii. Raczej nie zapowiada się, żebyśmy wyszli na ląd. Szybki rozładunek, załadunek i ruszamy dalej. Załoga całą noc pracowała. Ciężka jest praca marynarza…

Co prawda nikt nas nawet nie zapytał, czy chcemy wysiąść i przejść się na miasto, a my sami też nie wyszliśmy z takim zapytaniem do kapitana. Kapitan jest wiekowy, pali papierosy jeden za drugim i do tego pali w mesie. Na szczęście jedliśmy razem kolację tylko dwa razy, więc jakoś to wytrzymaliśmy. Ale nie jest to fajne… A na ścianie wiszą tabliczki z zakazem palenia. Jak widac nie dotyczy to kapitana.

Przyszedł nowy kucharz. Na razie trudno powiedzieć, czy przez najbliższe cztery dni, które jeszcze spędzimy na statku będzie dobre jedzenie. Bądźmy dobrej myśli.

Przez parę godzin po statku chodzą inspektorzy z kontroli celnej. Sprawdzają czy ktoś nie przemyca papierosów, alkoholu, narkotyków, albo czy na statku nie ma nielegalnych emigrantów…

Dziś wieczorem kolejny raz pasażerowie chwalili się swoimi filmami z podróży po Ameryce Południowej, zmontowanym podczas rejsu.

Przyszło mi do głowy, że byłby to cudowny czas, gdybym tak miała jeszcze trzech do brydża… Cisza i spokój przez ponad 3 tygodnie i brydż mógłby być codziennie! Sueno…