Dzień pięćset dwudziesty czwarty – 29. 02.2020
Noc spędzamy całkiem miło, jest chłodno i wilgotno. Dookoła mgły i trochę kropel deszczu. Tuż po 6.00 przyjeżdża na miejsce naszego obozowiska dwóch panów i rozstawia majdan z sokami. Dziś sobota, to najlepszy dzień na powitanie rowerzystów świeżym sokiem z pomarańczy, albo kawą, zwaną tutaj tinto. Czyli małą czarną. Nie jemy nawet śniadania, tylko ruszamy dalej. Śniadanie jemy dużo później, na szybko jakieś soki, zjeżdżamy ciągle w dół więc robi się gorąco, goręcej i jeszcze goręcej. Temperatura nawet przekracza 30 stopni, ale odczuwalna jest dużo większa….
Pocimy się, droga jest bardzo urokliwa, ale taka nędzna, że nie wiem, czy przekraczamy 20 km na godzinę ze swoją prędkością. Dziury, zakręty, a co jakiś czas wodospady. Przekraczamy w bród rzeki, w niektórych miejscach, ale widać, że jest raczej sucho, bo nie ma dużo wody, przez którą trzeba brodzić oponami. Dzień mija nam na jechaniu, jechaniu i jeszcze raz jechaniu.
Pewnie dlatego, że uparliśmy się, że wjedziemy na wysokość przynajmniej 1000 m n.p.m, żebyśmy chociaż mogli spać jak ludzie, a nie pocić się i umierać z gorąca nocą… Wjeżdżamy na drogę do Medellin. Bardzo szybko dojeżdżamy do Naples. Teraz to park rozrywki. Kiedyś – miejsce zamieszkania, czy też rezydencja najsłynniejszego „rozbójnika” kolumbijskiego. Gangstera i przemytnika narkotyków Pablo Escobara.
Nie wjeżdżamy jednak do środka, bo cena to 44 tysięcy peso za nas dwóje, rezygnujemy więc. Inne atrakcje są już tylko droższe, bo na przykład safarii z oglądaniem hipopotamów i innych ciekawych zwierząt to ponad 80 USD od osoby. Olewamy temat i jedziemy dalej. Już gdy szarzeje dojeżdżamy do przyzwoitej wysokości prawie 2200 mnpm, z widokiem na Cocorna. Piękna dolina, w dole miasteczko, na zboczach wodospad. Przy restauracji, uprzednio zapytawszy o pozwolenie i wysondowanie czy tu aby bezpiecznie, zostajemy na noc. Temperatura idealna do spania. Pod cienkim kocykiem…
————————–