To nasz pierwszy dzień w Urugwaju. Pierwszy cały dzień w Ameryce Południowej. Noc minęła nam dobrze. Dostaliśmy od Martina wielki materac i miejsce na niego w części domu w której odbywają się nauki flamenco. Na całej ścianie jest ogromne lustro, tak jak przystało na profesjonalną salę do ćwiczeń. Na ścianie wiszą wachlarze, a na półkach poustawiane są buty do tańca.
Ranek zaczął się o 8.00. spaliśmy spokojnie snem głębokim. Szybkie śniadanie, dużo rozmowy, rozmawiamy po polsku i hiszpańsku
Na śniadanie dostajemy bardzo mocną kawę, owoce, suszone śliwki, ser ricotta, żółty ser, blok marmolady, paprykę czerwoną i jabłka. I jakieś ciastka, bardziej przypominające podpłomyki.
Już wczoraj mogliśmy spróbować zupełnie nowego i niespotykanego raczej u nas łączenia różnych smaków. Martin z zupełną naturalnością łączy ze sobą żółty ser i bardzo słodkie czerwone „cos”. Chyba rodzaj owocowego, miękkiego cukierka.

Na razie próbujemy się zorganizować, idzie nam słabo, bo mamy wrażenie, ze wszystko jest trochę w rozsypce. ZA DUŻO MAMY RZECZY. Albo mamy nieposegregowane jak należy. Nie wiadomo gdzie są koszulki, a gdzie inne rzeczy. Jednak w Azji pod tym względem było lepiej – jeden plecak na osobę i tyle
Po śniadaniu i rozmowach idziemy do pobliskiego sklepiku po zakupy. Za tak mile przyjęcie chcemy odwdzięczyć się zrobieniem czegoś do jedzenia znanego z Polski.
Wybór pada na ruskie pierogi. Martin podczas swojego dosyć długiego pobytu w Polsce bardzo je polubił. Odwiedzamy sklep spożywczy i warzywniak. Kupujemy potrzebne produkty. Co prawda twaróg jest, ale trochę inny niż u nas, będzie musiał taki wystarczyć.
Przy okazji ogarniamy się w cenach. Tanio nie jest. Urugwaj jest jednym z najdroższych państw w Ameryce Południowej. Ceny paliw są wyższe niż w większości krajów europejskich.
Wracając obserwujemy, że dzielnica w której jesteśmy, to teren małych domków jednorodzinnych. Wytyczona na planie kwadratu większość ulic ułatwia orientację w terenie. Podczas „produkcji” pierogów słuchamy polskich ludowych piosenek i pod śpiewek. Nasz gospodarz jest ich wielkim fanem. Tłumaczymy tekst piosenki na bardziej współczesną wersję. Znaczenie wielu słów zmieniło się, a części już się nie używa. Martin pomimo bardzo dobrej znajomości polskiego, nie rozumie wszystkich tekstów piosenek.
Jemy pierogi wraz z jego dziewczyną, która wróciła z miasta. Wszystkim nam bardzo smakują. Po posiłku idziemy do mieszkania siostry Martina skorzystać z dostępu do Internetu. Nasz gospodarz ma jakieś problemy z łączem.
Zagęszczamy ruchy jeśli chodzi o poszukiwania potomków pasażerów. Po dwóch godzinach wracamy do mieszkania, aby zabrać nasze dokumenty z archiwum i listę pasażerów MS Chrobry. Na wieczór umówieni jesteśmy w budynku byłej ambasady Jugosławii na spotkanie z człowiekiem, który może nam pomoże w naszych poszukiwaniach.

Ten człowiek to Daniel Klisich di Vietri, konsul honorowy Republiki Serbii. Miło rozmawiamy, dowiadujemy się paru rzeczy istotnych dla nas, po czym dostajemy namiar na człowieka, który być może zna kogoś o nazwisku z naszej listy.

Wieczorem idziemy na plażę. To niesamowite, jak o 22.00 temperatura wciąż utrzymuje słupek rtęci na 28 stopniu. Woda ciepła, ludzie się kąpią, siedzą na plaży, odpoczywają.