Rano budzimy się koło ósmej trzydzieści. Od jakiegoś czasu nie używamy zegarka. Przyczyna jest prosta padły w nim baterie, po pięciu miesiącach od wymiany… Ale nie o tym chciałem. Tak więc budzimy się, sprawdzam która jest godzina w laptopie, odejmuję 5 godzin i już wiadomo która jest u nas, tzn. w Argentynie. Pakujemy na moto nasze bagaże, jemy śniadanko i żegnamy się wylewnie z naszymi przyjaciółmi. Proszą nas aby ponownie ich odwiedzić w naszej drodze do wodospadów Iguazu w naszej podróży za kilka tygodni. Aha, bo jeszcze nie wiem czy pisaliśmy, że jedziemy do Willa Gesell. Jedziemy tam ponownie do Gali I Ryszarda na ich zaproszenie. Ruszamy spod domu Julio i kierujemy się bocznymi drogami na południowy wschód.
Ponownie mijamy małe miasteczka, gospodarstwa i mnóstwo ciężarówek wiozących kukurydzę i soję. Jest okres zbiorów. W jednym z miasteczek tankujemy, a potem podczas naciągania łańcucha podchodzi do nas starszy pan z sympatycznym pozdrowieniem i ogromnym entuzjazmem w oczach. Potem jeszcze kilka osób, ogólnie wzbudzamy zainteresowanie na jednakowych motocyklach.
Ogólnie strasznie wieje, zerwał się okropnie, jak już dawno nie wiało. Męczymy się z tym wiatrem dobre 200 kilometrów.
Dziś pokonujemy około pół dystansu do celu. Zatrzymujemy się w Navarro, małym miasteczku położonym nad laguną o tej samej nazwie. Bierzemy tani hotelik obok centrum i odpoczywamy… No jeszcze przedtem jemy lody…