Rano wstajemy wyspani i przygotowani do drogi. Przed nami niecałe 400 kilometrów do Villa Gessel. Już się cieszymy na tą wyprawę. Ruszamy po tradycyjnym argentyńskim śniadaniu – kawa i dwa słodkie rogaliki. Początkowo trochę wieje, później zimno jest już wyraźnie odczuwalne. Przez chwilę marzę o podgrzewanych rękawicach, ale niestety są gdzieś głęboko schowane w worku, wiec wyciąganie ich zabierze przynajmniej 20 minut. Decyduję więc trochę jeszcze pocierpieć z lekko skostniałymi palcami, zwłaszcza prawej ręki, która spoczywa w zasadzie cały czas na manetce gazu. Około 12.00 zaczyna się ocieplać, więc i ręce powoli odtajają.
Trochę przesadzam, ale niestety nie jest łatwo, jesienią robić 400 kilometrów, bo jest zwyczajnie trochę za chłodno. Oczywiście jest chłodno tylko osobą, które mają kobiecy metabolizm. Faceci , zwłaszcza prawdziwi faceci, bardzo dobrze dają sobie radę z tym chłodem!!! Krzysiek oczywiście nie odczuwa żadnych dolegliwości związanych z chłodem, który nieznacznie przenika nasze ciała. Ja ubieram drugą warstwę odzieży termicznej. To jest ta część garderoby, bez której nie wyobrażam sobie podróży motocyklem – odzież termiczna.
Dojeżdżamy po 180 kilometrach do Dolores, a w zasadzie najpierw do skrzyżowania dróg nr 41 i nr 2, gdzie wzruszenie odbiera nam mowę. Zatoczyliśmy koło. Po 13.000 kilometrów, wróciliśmy na tą samą trasę, którą już jechaliśmy.

Robimy pamiątkowe zdjęcia i ruszamy dalej. Tuż przed Dolores jemy asado. Pyszna, krucha wołowina rozpływa się w ustach.
Zaspokoiliśmy pierwszy wielki głód i spokojnie możemy ruszać dalej. Po 17.00 dojeżdżamy do Villa Gessel. Podjeżdżamy pod dom Gali i Ryśka.