Dzień dwieście dwudziesty drugi 03.05.2019
Jedziemy do Iruya. Noc całkiem chłodna. Niestety ogrzewanie nadal się wyłącza i nie włącza ponownie w automacie. Nie wiadomo co robić. Może jednak zamówić czujnik temperatury, tylko on mógł się zepsuć. Po godzinie dojeżdżamy do Iruya. Miasteczko zaskakuje nas. W sumie niezbyt piekne, bardzo ciasne uliczki, całe w kamieniach. Po śniadaniu (jemy jajka i ser kozi, który kupiliśmy wczoraj) ruszamy na obchód miasta. Pijemy kawę w lokalnym comedorze (restauracyjka) wracamy do samochodu i ruszamy drogą dalej, do dziczy, do miejsc górzystych i górskiego potoku, a raczej szerokiej rzeki. Krajobrazy nas porywają. Chłoniemy naturę i oddychamy głęboko, bo wysokość całkiem przekonująca… ponad 3 tysiące metrów.
W drogę powrotną ruszamy po 14.00. Z Iruya niestety można się wydostać tylko tą samą drogą którą się przyjechało. 57 km szutrowymi ślimakami, przełęczami i dolinami, mijając miejsce gdzie jest 4000 m.n.p.m.
W połowie robimy przerwę, gotujemy obiad, trochę cebuli, czosnku, papryki. Dodaję zielone oliwki i wszystko przysmażam na oliwie. Na koniec pomidory i dużo przypraw.
Zjadamy ze smakiem i ruszamy w kierunku boliwijskiej granicy, drogą nr 9. Śpimy już w granicznym miasteczku Quiaca. Rano chcemy ruszyć na podbój Boliwii….