Dzień dwieście pięćdziesiąty dziewiąty 09.06.2019
Jedziemy do Riberalta. Spokojnie i nie nerwowo. Najpierw usiłujemy znaleźć jednak inną drogę do Trynidadu. Wczorajsza trasa mocno dała się we znaki. Caluśkie auto zasypane.. w środku jakby tajfun piaskowy przeszedł. Nie da się doczyścić materacy. Trzeba koniecznie prać!!
Najpierw po wyjściu z hotelu jedziemy nad przystań do parku Pampa Yucuma. Nad rzeką oglądamy krokodyle i piękne ptaki. Po drodze fantastyczne capibary…
Przez chwilę nawet widoczny jest grzbiet różowego delfina, który zamieszkuje tutejszą rzekę… Ale nie chciał się pokazać więcej.
Później próbujemy wybrać inną drogę na Trynidad, ale nic z tego. Dojeżdżamy do promu na rzece, tam dostajemy informację że droga jest zła. Bardzo zła. I nie da się przejechać, bo most się zawalił. Trudno. Tak ma być. Kierunek Riberalta.
Na drodze do Riberalta robimy w zasadzie jeden postój na obiad w Australii (tak, to taka niewielka wioseczka). Jemy ryż, kurczaka, rybę. Nic dobrego. Ale zapycha żołądek. Marzę o normalnym jedzeniu… polskim..
Riberalta rozczarowuje. Co prawda znajdujemy całkiem przyzwoity hotel za 150 bolivianów, ale miasto – brzydkie, brudne, szaro czerwono bure. I śmierdzi. Na placu w centrum miasta jemy pizzę, najtańszą i po gałce loda.
———————————————