Dzień dwieście sześćdziesiąty 10.06.2019
Po zaskakująco spokojnej nocy w hotelu Los Campos w Riberalta, zjadamy śniadanie, które okazuje się małym niewypałem. Ciągle nie możemy się przyzwyczaić do zwyczajów i smaków, szczególnie w Boliwii.
Pozytywny akcent, to Boliwijczyk w koszulce Lewandowskiego… na ma to swój urok, tak daleko od kraju, pomimo, że jest to koszulka Dortmundu…
Niepocieszeni z powodu zamkniętej lodziarni, pijemy sok z pomarańczy i wyjeżdżamy z miasta, na ostatni odcinek drogi do granicy z Brazylią. Kasują nas 4 boliwiany za przejazd drogą, ale na szczęście droga jest asfaltowa, co bardzo nas cieszy.
Poranne gęste chmury i mgła powoli się rozeszły i wrócił tropikalny upał Rosnące dookoła palmy dopełniły klimatu amazońskiej selwy. Zatrzymujemy się dosyć szybko w niewielkiej wiosce i na placyku przy boisku rozkładamy się z gotowaniem. Robimy zupę kalafiorową, aby nasze żołądki trochę odpoczęły od lokalnych potraw. Przy okazji czyścimy większość zakamarków defenera z kilogramów kurzu i piasku, po przejeździe ostatnich odcinków drogi. Prawdę mówiąc ta droga ciągnęła się od Yucuma.
Przy okazji wzbudzamy dosyć duże zainteresowanie swoją obecnością mieszkańców, szczególnie dzieci wracających ze szkoły. Niektórzy przychodzą zagadać, miejscowy lekarz ostrzega nas przed malarią i dengą, która panuje w tych okolicach. Mnóstwo motyli towarzyszy nam podczas posiłku uzupełnia amazońską atmosferę…
Wkrótce dojeżdżamy do Guayaramerin wczesnym popołudniem i tradycyjnie dosyć długo szukamy hotelu. Upał daje się tak we znaki, że nie można spać w samochodzie. Miasteczko położone na granicy z Brazylią, od której oddziela go tylko rzeka, nie oferuje zbyt dużego wyboru miejsc noclegowych z parkingiem.. oglądamy kilka nor… jeden rokujący hotel zabija nas ceną. Decydujemy się położony dalej od centrum hotel K’oro. Jest jako taki parking, Klima, czego chcieć więcej.
Zostawiamy parę rzeczy w pokoju hotelowym i ruszamy do centrum, trójkołowym moto-taxi jedziemy do portu. Miasteczko senne o tej porze dnia przypomina większość miejscowości w których panuje taki klimat. Gorąco, leniwie, nudno. W porcie szukamy barki Mariusza, który kilka lat temu pływał po okolicznych akwenach. Barka zbudowana była z jego inicjatywy i wiele lat zarządzana przez niego. Transportował różne materiały i docierał nią do daleko położonych w Amazonii misji, krzewiąc chrześcijanizm, jak większość misjonarzy polskich tutaj. Niestety na ślady barki „La Esperanza” nie natrafiliśmy, jednak sporo podobnych stało zakotwiczonych wzdłuż brzegu.
Pijemy mochochinchi, soku z pomarańczy nikt tu nie oferuje, za to pomarańcze jak najbardziej. Z zapadającym zmrokiem spacerkiem wracamy do hotelu odwiedzając lokalny market. Marzy się hamak…. Ale z drugiej strony….
——————————–