Dzień dwieście dziewięćdziesiąty dziewiąty 19.07.2019
Wreszcie nadszedł dzień wyjazdu z Tupizy. Co prawda nie poszło to tak ąłtwo jak myśleliśmy, bo przemili misjonarza usilnie wynajdowali powody, by nas zatrzymać. Kazali sprawdzić auto albo zdrowie. Summa summarum po dwóch dodatkowych kawach ruszamy, żegnani przez O. Maxa i Kazimierza. Liczymy na to, ze się jeszcze spotkamy. Nie napisaliśmy jeszcze, że o Kazimierzu, dwadzieścia lat temu powstał film, El Misionero, który można obejrzeć na Youtube..
https://m.youtube.com/watch?v=7z5dTeagDQs&t=401s
Naprawdę warto, polecamy. Chodzi głównie o same klimaty surowe, dziwne, zimno, do domu daleko…
Obieramy kierunek na granice argentyńsko boliwijską Villazon- La Quiaca. Pomimo wcześniejszych planów przejazdu przez prowicję boliwijską Su Lipez odpuszczamy tą opcję ponieważ w górach nastąpił atak śniegu. Temperatura spada w nocy do minus 20 stopni.
Zatrzymujemy sie jeszcze w tupizeńskich klimatach, przy pięknych widowiskowych skałach, które ciągną nas by się zatrzymać. Rozkoszujemy się jeszcze drożdżówką, którą Krzysztof wczoraj upiekł na drogę i naprawdę fajnie spędzamy czas.
Po dwóch godzinach jazdy z Tupizy przechodzimy w miarę sprawnie granicę i kontynuujemy podróż znaną nam już drogą w kierunku Purmamarki, wioski o pięknie kolorowych wzgórzach, które ją otaczają… Nie zabawiamy tam długo. Kilkanaście kilometrów dalej rozbijamy się na noc, w znanym mam już miejscu , korycie suchej, wyschniętej rzeki.
Śpimy w towarzystwie wielkich kaktusów. Wieczorem do pełni szczęście niewiele trzeba było, ale niewielki kaktus rosnący przy samej ziemi zepsuł trochę atmosferę biwakową. W narastających ciemnościach niechcący tak nas tąpnąłem na niego, ze jego wielki czterocentymetrowy kolec przebił but i wbił się w duży palec u nogi. Bliższe oględziny wykazały, że raczej nie został w palcu, także jakoś to było. W nocy jednak trochę bolało. I ten ból mnie budził co jakiś czas.