Dzień sto sześćdziesiąty 02.03.2019
Rano sytuacja trudna. Budzimy się pod wulkanem, a tu problem z powietrzem w jednym kole. Na szczęście jakoś dojeżdżamy do Villarica i działamy. Trzeba znaleźć gumiarnię. W Chile inaczej niż w Argentynie, wulkanizacja nazywa się vulcanization, a nie jak w Argentynie gumeria. No trudno. Niby ten sam hiszpański wszędzie, ale guzik prawda.
szybko, sprawnie niedrogo załatwiamy to, co mamy załatwić i ruszamy dalej.
Dojeżdżamy dziś do Mehuin. Spełnia się mój sen o ceviche. Wreszcie napycham swój brzuch cudowna mieszanką surowego chilijskiego łososia (surowego!) w miksturze z soku z cytryny z dodatkiem drobno pokrojonej w piórka czerwonej cebuli, drobno posiekanej czerwonej papryczki z dodatkiem liści kolendry. Po prostu niebo w gębie. Moje kubki smakowe dostają spazmów rozkoszy. Krzysztof cieszy się wędzonym łososiem. Wszystko to kupiliśmy na małym lokalnym targu rybnym w Mehuin, gdzie słońce pozwala Cieszyc się pogodą, jest ponad 20 stopni Celsjusza, a wiatr od Pacyfiku lekko ochładza.