Dziś dzień wycieczkowy. Postanowiliśmy się ruszyć z domu, bo siedzenie w czterech ścianach naprawdę potrafi wykończyć. Ruszyliśmy więc do Minca. To niewielkie miasteczko w górach Sierra Nevada de Santa Marta, oddalone od najstarszego miasta Kolumbii, a nawet całej Ameryki Południowej, o 30 km. Od Rodadero, gdzie mieszkamy może jakieś 40 km.
Minca leży na wysokości 600 mnpm. Dookoła niej selwa, gorące, wilgotne lasy Sierra Nevada. Moc komarów i innych insektów.

Już na wjeździe niespodzianki. Stanowisko kontroli na bramkach mieściny Minca, to trzech młodych ludzi, raczej lokalny, społeczny patrol. Mierzą temperaturę (!) i środkiem dezynfekcyjnym opryskują nasze ręce. Wjeżdżamy do wioski. Oczywiście super klimat dla każdego kto lubi arystyczny klimat, przaśność, rustikalny styl, niedorobioną, niedbałość kolumbijskiej niezamożności.
Ale klimat jest, dla każdego, kto lubi życie w komunie.

Spędzamy w Mince może godzinę, a to wszystko dlatego, że spotykamy Eduardo, Klarę i Martina. Ten ostatni jest z Argentyny i na czas kwarantanny utknął w Kolumbii, też podróżuje, chce się dostać do Kostaryki.

Po 13.00 wracamy do domu, zatrzymując się na obiad w barze u nas pod domem. Jemy mieso, rybę, wreszcie nieśmiertelny ryż kolumbijski i banany. Ufff, ale zrozumieliśmy, jak strasznie tęsknimy za podróżowaniem…



Dzień siedemset czterdziesty drugi – 04.10.2020
————————