Dziś kolejny dzień odpoczynku (czytaj: „nic nie robienia”). Rano po orzeźwiającej kąpieli w morzu, postanawiamy po raz kolejny na wyspie zmienić hotel. Noc w bungalowie była specyficzna. Głośne i regularne odgłosy jakiegoś ptaka nie pozwalały nam zasnąć do późna.
Chodzące po ścianach jaszczurki też stanowiły pewne urozmaicenie. Typowa chatka nad tropikalnym morzem ma swoje uroki, ale chyba tylko na jedną noc. Po kąpieli w morzu bierzemy skutera, który stał w nocy na parkingu i jedziemy na poszukiwania noclegu. Odwiedzamy kilka guesthousów i hotelików i bierzemy pokój w Mai Pen Lai przy Kai Bea Beach. Przewozimy plecaki skuterem, a następnie jedziemy zwiedzić wschodnie wybrzeże wyspy.

Jest ono dużo mniej turystyczne. Jedziemy kilkanaście kilometrów wzdłuż wybrzeża i mijamy tylko dwa hotele, oraz kilka domów mieszkalnych. Niestety wyspy podobno nie można objechać naokoło, nie ma drogi. Prawdopodobnie ukształtowanie terenu nie pozwala na wybudowanie jej bez dodatkowych nakładów finansowych. Wzmagający się głód zaprowadził nas ponownie do zatoki Bang Bao na owoce morza. Tygrysie krewetki smakują po prostu wybornie (pozdrowienia dla Mariusza).
Nie wiadomo co tu robić. Wyspa nie jest za duża, objechaliśmy ją prawie dookoła. Próbowaliśmy trochę nocnego życia. Dyskoteka, jaką znaleźliśmy na plaży, była prawie pusta, dzisiaj – chcieliśmy zahaczyć o nocny bar. Wszędzie jednak prawie pusto, oprócz tajskich dziewcząt zachęcających do wstąpienia i wypicia drinka.
Podjęliśmy decyzję, że pojutrze wyjeżdżamy do Bangkoku. Jeszcze rozważamy różne opcje transportu. Ale na razie jesteśmy na tropikalnej wyspie…