Argentyna – dziewięćdziesiąty siódmy dzień wyprawy

To jeden z tych dni, który się przyjemnie zaczął i ciągle nie wiadomo jak się skończy. Po raz pierwszy poczułam dziś niezwykłe uczucie. Że coś w tym jest, że wsiadasz na motocykl i mkniesz do przodu, czując zapach łąk i pól, drzew, czując wolność i niezależność.

Nigdy wcześniej tego nie czułam, ani w upałach w Urugwaju, ani na długich dystansach do  i z Mar del Plata, ani w ogromnych wiatrach w Caleta Olivia i Rio Grande, ani w mżawce w Tholuin przed Ushuaia. A dziś to poczułam. Wszystkie zapachy z gór, pól i łąk. I to fantastyczne poczucie wolności i możliwości jazdy gdzie tylko się ma ochotę.

Rano było w miarę ciepło, spakowaliśmy więc nasz dobytek w miarę szybko, niestety okazało się że musimy suszyć trochę namiot, bo zaparował nam tropik od środka. Mamy więc dodatkowe 20 minut wytchnienia.

Jechaliśmy w stronę Mendozy, nie wiedząc dokładnie czy dziś dojedziemy do celu. Po lewej stronie widać było cały czas Andy. To piękny widok, po prawej równina aż po horyzont. Płasko i zielono, a po lewej stronie ośnieżone szczyty gór, początkowo majaczące gdzieś na horyzoncie, a później, błyszczące i mieniące się w słońcu.

Nasz namiot się suszy...
Nasz namiot się suszy…

Zatrzymaliśmy się na stacji w San Carlos i niedługo później zaczęła się prawdziwa argentyńska autostrada. Dwa pasy, trochę więcej samochodów. Zahaczyliśmy o niewielką uliczną jadłodajnie, kupiliśmy kilka empanadosów i mogliśmy ruszyć na podbój Mendozy. Niestety, okazało się, że przypuszczenia mojego męża dotyczące pewnych trudności z campingiem w mieście, sprawdziły się.  Okazało się, że kamping jest jakieś 10 km od miasta, więc nici z jutrzejszego zwiedzania po cywilnemu. Trzeba będzie motocyklem podjechać. Wszystko fajnie, tylko kasków się nie chce ze sobą dźwigać. Może uda się je zabezpieczyć, ale Mendoza to dosyć duże miasto jak na warunki argentyńskie, więc trochę się obawiamy zostawiać coś przy motorach, a z drugiej strony nie chcemy tego targać ze sobą. To nasz odwieczny problem…

Znajdujemy całkiem znośny camping (Camping Suiza), ale nieznośna jest cena. Nie mamy za bardzo wyjścia. Mendoza to bardzo turystyczny region. Tutejsza droga z San Rafael do Mendozy jest nazywana Camino del Vino (droga wina, albo winna droga może lepiej po polsku, ale co ona winna znowu z drugiej strony). Po prawej i po lewej albo winogronowe uprawy, albo drzewa śliwek, wiśni, albo oliwek. Podobno klimat tu idealny, w dzień ciepło, a w nocy dosyć chłodno. Dodatkowo jest to region pełen oliwek. Po prostu pełno oliwek, w konsekwencji zaś dużo fabryczek produkujących oliwę z oliwek.

W całej Argentynie jeździ mnóstwo samochodów starych, trzymających się na słowo honoru, przebudowanych, zmodernizowanych, połatanych. Policja niespecjalnie chyba robi z tego problem, bo jak widzieliśmy w Mendozie, sama jeździ hmmm, delikatnie mówiąc, niezbyt zgodnie z technicznymi wymaganiami, które są obowiązujące w Europie, Ale cóż, nie jesteśmy na starym kontynencie, tylko w Ameryce Południowej…