Argentyna – sto osiemnasty dzień wyprawy

Rano odpieram atak kolejnego nawrotu choroby. Po pysznym śniadaniu jakoś tak brak mi siły i decydujemy po małej dyskusji z moja żoną pójść do szpitala.  W końcu ja się słucham zawsze żony… 15 minut później, na drugim końcu miasta w nowym budynku szpitala, miła pielęgniarka działa kompleksowo: mierzy mi temperaturę, ciśnienie i puls. To pierwszy etap wizyty u lekarza. Potem w drugim gabinecie doktor bada, ocenia, zagląda… do gardła i wydaje werdykt. Zastrzyk !! Co zrobić, trudna sprawa, będą kłuć… Przepisuje jeszcze receptę na tabletki i odsyła do kolejnego gabinetu na zabieg. A tam… każą się kłaść, ściągać spodnie… i już po wszystkim. Uff, nie bolało.

Całość usługi medycznej nie kosztowała więcej niż 55 peso – to jest około 5 $ USA. Wykupujemy jeszcze na głównym placu w aptece tabletki za 20 peso i już ufni w działanie medykamentów możemy iść do hotelu odpoczywać.

Cafayate
Cafayate

Jeszcze tylko małe dwie godzinki na przyrządzenie naszego czekającego w lodówce koziołka. Rozpalamy ogień z węgla drzewnego w parilli obok recepcji hotelu. Podpatrzyłem kiedyś na kempingu jak to robił starszy Argentyńczyk. Po rozgrzaniu się węgla, rozkładamy jego żarzące się kawałeczki równo pod rusztem. Ale bardzo cienko.  Sprawdzamy ręką temperaturę nad rusztem, nie może być za gorąca, żeby mięso się nie przypalało. Kładziemy udko od koziołka. Lekko nacinamy na grubość około 2 – 3 cm udziec, aby temperatura doszła szybciej do jego wnętrza. Co jakiś czas obracamy. Proces pieczenia trwa trochę ponad godzinę. Po jakimś czasie, dodatkowo smarujemy mięso masłem. Pycha! Dziś dodatkowo mamy jeszcze sałatkę z pomidorów. Całość wygląda i smakuje wyśmienicie. Żona popija miejscowe wino, bo Cafayate to przede wszystkim miasteczko słynne ze znakomitego wina.

SONY DSC