Argentyna – czterdziesty czwarty dzień wyprawy

Argentyna marzyła nam się od dawna. Ogromne przestrzenie Patagonii, przepyszna wołowina, cudowne krajobrazy i wielobarwność natury. To kraj prawie rajski, gdyby nie to, że galopuje inflacja, gospodarka upada a dolara wymieniać trzeba na czarnym rynku. To znaczy nie trzeba, ale różnica pomiędzy kursem bankowym, a czarnorynkowym jest dwukrotna. Co oznacza, że możemy zjeść dwa razy więcej wołowiny, jeśli skorzystamy z uprzejmości tak zwanych cinkciarzy, lub koników.Argentyna marzyła nam się od dawna. Ogromne przestrzenie Patagonii, przepyszna wołowina, cudowne krajobrazy i wielobarwność natury. To kraj prawie rajski, gdyby nie to, że galopuje inflacja, gospodarka upada a dolara wymieniać trzeba na czarnym rynku. To znaczy nie trzeba, ale różnica pomiędzy kursem bankowym, a czarnorynkowym jest dwukrotna. Co oznacza, że możemy zjeść dwa razy więcej wołowiny, jeśli skorzystamy z uprzejmości tak zwanych cinkciarzy, lub koników.

Na dzień dobry w Argentynie płacimy po 14 Peso od motoru za przejazd. Jest to opłata za przejazd przez most graniczny z Urugwajem. Deszcz przestał padać, więc postanowiliśmy jechać dalej w mokrych ubraniach, aby wyschły przewiewane wiatrem. Do pokonania mieliśmy jeszcze około 200 km. Po jakiejś godzinie jazdy ubrania były w miarę suche. Niestety w butach wciąż nam chlupała woda. Na stacji benzynowej przepakowaliśmy worki z ubraniami i wpięliśmy membrany przeciwdeszczowe do ubrań. Zmieniliśmy bieliznę i buty na motocyklowe. Wreszcie w miarę komfortowych warunkach mogliśmy jechać dalej.

Mijamy dwa piękne mosty. Pierwszy na rzece Uruguay, a drugi na rzece Parana. Duże konstrukcje robią wielkie wrażenie. Na posiłek zajechaliśmy do knajpki znanej nam już z poprzedniej wizyty w Argentynie w Zarate. Mocno głodni zamawiamy hamburgera, frytki, colę.Niektórzy rezygnują z frytek…

Rozmawiamy z rodziną na skypie. Czas upływa miło i komfortowo w klimatyzowanym pomieszczeniu, niestety czas ruszać  dalej. Około 16 godziny dojeżdżamy do klubu motocyklowego „Tigres de la ruta”. Trafiamy bez błędnie przy pomocy mapki narysowanej przez Horacio i przy pomocy nawigacji. Na podjeździe do domu stoi Alejandro i od progu macha do nas.

Zostajemy po królewsku przyjęci. Dostajemy miejsce na tyłach domu w pomieszczeniu klubowym. Mamy do dyspozycji lodówkę zaopatrzoną w napoje przez naszych gospodarzy. Łazienkę, łóżko, na ścianach zdjęcia motocykli, starych samochodów. Na półkach puchary z różnych zawodów. Na centralnym miejscu wisi flaga z logo klubu.

klub motocyklowy Tigres de la Ruta
klub motocyklowy Tigres de la Ruta

Bardzo klimatyczne miejsce. Bierzemy zimny prysznic i poznajemy rodzinę Alejandro.Żonę Lilianę, szesnastoletnią córkę Florę. Rozmawiamy o naszej podróży, motocyklach i o Argentynie. Nauka języka hiszpańskiego mojej żony nie poszła na marne. Bez tego byłoby słabo. Pomimo, że typowy hiszpański mocno różni się od języka używanego w Argentynie dajemy radę. Pomaga nam też podstawowa znajomość angielskiego przez Florę.

SONY DSC
SONY DSC

Na kolację nasi gospodarze szykują pieczoną wołowinę. Co prawda nie z grilla, tylko z pieca, ale jest rewelacyjna. Duże soczyste kawałki mięsa smakują wybornie. Argentyńczycy twierdzą, że ich wołowina jest najlepsza w całej Ameryce południowej, ze względu na wysokiej jakości trawę i lepszą ziemię. Wieczór upływa nam też na oglądaniu zdjęć z wypraw Alejandro po Ameryce Południowej. Idziemy spać coraz bardziej świadomi czekających nas doznań w Patagonii…