Argentyna – Dzień 69

Dzień sześćdziesiąty dziewiąty 01.12.2018

Kolejny dzień odpoczynku w San Pedro. Nie pytajcie czy coś robimy z sensem, wczoraj Krzysiek naprawiał szybę, bo znowu nie dało się zamknąć okna od strony pasażera. Oderwał się taki plastik wewnątrz drzwi, który przytrzymywał szybę w prowadnicy. Ponowne klejenie. Naprawiał też ten nieszczęsny zamek, który się nie domyka w tylnych drzwiach. Dziś – wizyta u fryzjera (niestety nie ja…) a oprócz tego wizyta miejscowego prowincjała (zakonnik mianowany na przełożonego prowincji) z San Vicente. Przemiły młody człowiek, jak się okazało pierwszy nowicjusz Padre Jarka, także  bardzo ciekawie. Na szczęście dla nas jest bardzo uważny, powtarza dwa razy, także można go spokojnie zrozumieć, co mówi.

Obiad dziś bardzo dobry. Przyjechał przemiła Estera, starsza kobieta, prowadzi piekarnię w San Pedro. Jest taką prawą ręką Jarka (jak sama o sobie mówi) Przywiozła obiad – makaron z sosem pieczarkowym i z serem, mięso wołowe w plastrach, duszone w sosie własnym i ciekawą sałatkę gotowane warzywa: marchew, ziemniaki, cukinia, różne odmiany cebuli, wszystko w kostkę pokrojone, lekko blanszowane jabłka i kiwi (!), a wszystko to lekko karmelizowane. Bardzo dobre. Na deser – domowe alfajores – biszkopty z kukurydzianej mąki, przekładane dulce de leche (karmel) i przyprószone po bokach wiórkami kokosowymi.

W San Pedro jest piękny ogród. Kwitną błękitne hortensje, stojące w dwóch rzędach. Pełno zielonych roślin, które w Polsce możemy zobaczyć tylko w ogrodach botanicznych. Albo w domach i doniczkach.