Argentyna – sto siedemdziesiąty pierwszy dzień wyprawy

Rano ruszamy z Concordia w pięknym słońcu. Co prawda nie ma upału, ale nie jest też za bardzo zimno. Przynajmniej jak się stoi, bo podczas jazdy trzeba już mieć założone wszystkie warstwy ubrań motocyklowych i  dodatkowo ubrania termiczne, wtedy można jechać bez obawy o przemarznięcie. Piękniejsza połowa składu podróżniczego zakłada jeszcze podgrzewane rękawice dla pełnego komfortu.

Około 25 km za miastem dojeżdżamy do granicy z Urugwajem. Zdecydowaliśmy się jechać do Urugwaju, bo mieliśmy nadzieję, że w bankomacie można wypłacić tam dolary. Musimy podeprzeć się naszymi żelaznymi rezerwami. Opony, łańcuchy, które kupiliśmy w Buenos Aires a także mandat, który dostaliśmy, zmusiły nas do tego kroku.

SONY DSC

Małe przejście graniczne z miłą obsługą sprawia, że odprawa idzie szybko i sprawnie. Dostajemy ponownie pozwolenie na wjazd do Urugwaju na 365 dni. Dziś to jednak nie ma znaczenia, aż tak długo tu nie zostaniemy. Udaje nam się nawet przejść przez kontrolę sanitarną bez strat w zapasach żywnościowych. Ocalały nam owoce, masło i bułki, które będą potem na obiad.

Przejeżdżamy przez Rio Uruguay do pobliskiej miejscowości Salto. Właściwie jedynym naszym celem jest znalezienie banku i wypłata twardej zielonej waluty. Po wczorajszej kontroli policji i wcześniejszych zakupach części motocyklowych, mamy braki w portfelu… Poszło nam nadzwyczaj sprawnie. Najpierw bank, potem wybór waluty i kasa w ręku. Urugwaj to jednak „cywilizowane” państwo, nawet dolary można wypłacać z bankomatu. Przejeżdżamy przez miasto w kierunku obwodnicy, podziwiając z perspektywy siodełka jego architekturę. Następne około 150 km zlatuje bez przygód. Dojeżdżamy do Bella Union na granicy z Brazylią. Wita nas jeszcze mniejsze przejście z tylko 4 osobową obsadą. Okazuje się, że na tym odcinku nie potrzebujemy żadnych dokumentów ze strony brazylijskiej. Przejeżdżamy tranzytem, ale po tak zwanej „wolnej drodze”, nie są wymagane pieczątki w paszporcie.

SONY DSC

Mijamy więc most na tamie na Rio Quarai i wjeżdżamy po raz pierwszy w tej wyprawie motocyklami do Brazylii. Tankujemy po kilka litrów paliwa na stacji i dolewamy po 5l do każdego motoru z karnistra. Wcześniej w Argentynie kupiliśmy to paliwo specjalnie na przejazd przez drogi Urugwaj (paliwo kosztuje tu drożej niż w Chile!). Około godziny zajmuje nam przejechanie 80 km do Uruguaiana. Po drodze robimy postój na przegląd zawartości spiżarki w kufrze. Wymietliśmy dużą część owoców, chyba mamy jakieś braki w witaminach…

SONY DSC

Wjeżdżamy bezpośrednio na terminal celny w Uruguaiana i pomijając odprawę brazylijską odprawiamy się w argentyńskiej.

SONY DSC

Dziś więc mamy dzień przejść granicznych. Trzykrotnie mijaliśmy granice państw. Zrobiliśmy około 250 km. Około godziny 17 wjechaliśmy do Paso de Los Libres, miasteczka granicznego. Pomimo poszukiwań hotelu w rozsądnej cenie, nie udało nam się. Wszystkie są jakieś drogie, mimo że wszystko jest w nich nadszarpnięte zębem czasu, a ich świetność dawno już minęła… ( o ile kiedyś mogły się szczycić jakimś luksusem!).Wracamy się na wylot z miasteczka, gdzie wcześniej widzieliśmy szyld hoteliku. Pominęliśmy go wtedy z powodu słabego wyglądu… Teraz w świetle wiadomości, co do cen w miasteczku jedziemy spróbować. I zostajemy. Przekonuje nas 100 peso mniej, niż w poprzednich i śniadanie, o wyglądzie i standardzie nie będziemy wspominać… Właściciel jest potomkiem Włochów, przemiły sympatyczny człowiek. Motocykle mają miejsce pod dachem, a my w malutkim pokoiku z malutkim piecykiem.