Dzień dwieście osiemdziesiąty szósty 06.07.2019
Sobota. Kolejna nasza sobota w Tupiza. Powolutku poznajemy miasto. A właściwie to miasto rozpoznaje nas. A tak dokładnie to ludzie nas rozpoznają. To są ogromne plusy przebywania w jednym miejscu dłużej niż jeden, dwa dni. Idąc na zakupy na lokalny rynek, który tu nosi nazwę marketu, sprzedawczynie z uśmiechem odpowiadają nam na powitanie. Niektóre same pierwsze nas witają. Jesteśmy już tu częstymi gośćmi, no i jesteśmy bardzo mocno odmieni fizjonomia od 99% Boliwijczyków. Jest to miła odmiana od bycia całkiem anonimowym i traktowanym jak turysta, a często też jako źródło zarobku przez miejscowych. Tu już chyba wszyscy wiedzą, że mieszkamy u misjonarzy i trochę tam gotujemy…
Kolejny dzień z podziałem obowiązków na kobiece i męskie :). Ja przy aucie od rana, kontroluję kolejne podzespoły Defendera. Dziś reguluję luz na łożyskach tylnych kół, sprawdzam klocki hamulcowe. Ale te w przeciwieństwie do przednich jeszcze ie wymagają wymiany. Sprawdzam więc czy wszystko dobre z zaciskami, czyszczę wszystko i skręcam ponownie. Jednak w międzyczasie wyskakuję do kuchni na chwilkę, bo dziś w menu pierogi ruskie i bez mojego udziału się nie zrobią…
Po południu jedziemy na krótki spacer z Padre Casimiro. Fantastyczna przygoda, bo kapelan wojskowy jest fanem broni. Korzystamy na tym…
Wieczorem trochę rumu, bo przecież zimno i trzeba się rozgrzewać… z colą…