Dzień trzysta czternasty 03.08.2019
To była ciężka noc… Nic nie zapowiadało takich sensacji… Ale spokojnie, to tylko choroba wysokościowa, połączona z rozstrojem żołądka. Dobre kilka godzin męczyły mnie bóle żołądka, na szczęście około 3 w nocy trochę przeszły i mogłem jako tako zasnąć Myślę, że to wszystko związane jest z wysokością. Copacabana leży około 3800 m n.p.m, i niby jesteśmy już przyzwyczajeni do tego, ale jak widać nie zawsze. Tym bardziej, że trzy dni temu byliśmy jeszcze na poziomie morza. Ale nie ma co,trzeba być twardym w podróży.
Noc znowu była mroźna, około -3 stopni. Czekamy więc spokojne, aż słońce ogrzeje trochę powietrze, aby wyjść ze śpiwora. Śniadanie dla mnie jest bardzo obfite, bo tylko herbata i dwa suchary… Małżonka za to dla odmiany nie odmawia sobie normalnego posiłku.
Kamping na którym się zatrzymaliśmy położony jest jakieś 20 minut na piechotę od centrum. Mamy z niego widok na jezioro i wzdłuż niego idziemy do miasta się rozejrzeć. Już wczoraj zauważyliśmy mnóstwo samochodów przyozdobionych w kolorowe łańcuchy, pstrokate meloniki i inne świecidełka.
Okazało się że trafiliśmy na fiestę. Każdego roku na początku sierpnia, obchodzi się święto Matki Boskiej z Copacabany (virgen de Copacabana). Po śniadaniu poszliśmy „na miasto”, bo camping w którym jesteśmy jest oddalony od centrum miasta jakieś 20 minut. Pierwsze co się rzuca w oczy to święcenie samochodów. Ale takie dogłębne. Wszystkie auta są udekorowane w kolorowe wieńce, serca, pompony, kwiaty, kapelusze z napisem copacabana i wizerunkiem Virgen de Copacabana. Specjalna osoba, coś na kształt szamana, zwany też curantero chodzi z dzwoneczkiem i święci te auta. Dogłębnie znaczy, ze silnik, akumulator, inne akcesoria auta, potem „święci” kierowcę i pasażerów, całą rodzinę która będzie jeździć tym autem. Konieczne jest piwo, które się otwiera, uprzednio potrząsając butelkę, by opryskać wszystko i wszystkich dookoła, uczestniczący w ceremonii przyjmują piwo w dłonie, złożone w małą jakby miseczkę. Dodatkowo jest też konfetti, którym sypie się i auto i uczestników. Wszystko wygląda bardzo ciekawie.
Później przechadzamy się po miasteczku, pełno przeróżnych stoisk z ciuchami, breloczkami, pamiątkami. Duży ruch. Przede wszystkim po prostu rzesze Peruwiańczyków. Okazuje się że Peruwiańczycy niezwykle czczą Virgen de Copacabana. Wdrapujemy się na najwyższą górę w mieście, Calvario. To wzgórze poświęcone Virgen de Copacabana, a na jego szczycie znajduje się kapliczka jej właśnie poświecona. Dziś, z okazji święta, tłumy Peruwiańczyków i Boliwijczyków, którzy składają ofiarę Virgen de Copacabana, ale też Pachamama, czyli Matce Ziemi. Kupują przeróżne miniaturki, na przykład domu czy samochodu, czy sklepu, czy innych rzeczy, które poświęcają, dają kwiaty, palą świeczki, jednym słowem pełen lokalny koloryt, który nas zachwyca. Trochę to jest tak, że cała Ameryka południowa, zwłaszcza Boliwia i Peru oraz Chile w pigułce. Lokalne stroje, dużo kobiet ubranych jak to cholle, w swoje tradycyjne spódnice – polleras, a także w kapelusze i kapelusiki.
Na Calvario wchodzi się po bardzo stromych kamiennych schodach, które są bardzo nieregularne. To raczej głazy ułożone w kształt schodów. Trzeba wejść ponad 300 metrów w górk
Chwilę spędzamy w tłumie, na 1samym szczycie od strony południowej, pełno ludzi, którzy również składają ofiarę, ale wkładając różne rośliny w ziemię, bowiem Sierpień to miesiąc drzew w Boliwii.
Wszystko to bardzo ciekawe. Schodzimy z Calvario, w pobliskich budach z jedzeniem jemy pstrąga z Chuno (ziemniak pozbawiony wody w procesie dezhydryzacji) i ser smażony(bardzo dobry).
Trochę musimy się wykłócać o resztę, bo jest tu tak dużo Peruwiańczyków, że w drodze na Calvario wszystkie ceny w jadłodajniach podają w solach peruwiańskich.
Wracamy przez lokalny market, kupujemy arbuza i wszystko do rosołu. Na kempingu gdzie rezydujemy można bez problemu korzystać z kuchni, także raczymy się wieczorem pysznym domowym rosołkiem. Na deser arbuz i już wszystko ma sens…