Dzień czterysta osiemdziesiąty drugi – 18. 01.2020
Dziś katastroficzny dzień. Cały dzień, nie tak, że tylko pół. Cały dzień wszystko się pieprzyło, gdzie by ręki nie przyłożyć. Po pierwsze poranek zaczął się deszczem i mgłą, wypiliśmy kawę w aucie poszliśmy do pomieszczenia, takiego pseudo refugio, w którym spali rowerzyści i wspólnie tą kawę wypiliśmy. Potem chcieliśmy jechać, ale niestety auto nie zapaliło…..
Krzysiek zaczął rozbierać wszystko. Co za niespodzianka, tak z nienacka nas wzięło i podniosło ciśnienie, męskiej zwłaszcza części. Z początku pewny łatwości znalezienia przyczyny, rozkręciłem wszystkie osłony przy stacyjce, aby jak myślałem poprawić poluzowane lub spadnięte kable i wszystko będzie ok, tak już kiedyś mieliśmy…
Jednak tak się nie stało. Auto co jakiś czas zapalało, a potem znowu nie chciało. I tak zeszło 4 godziny w rosnącej mgle i mżawce.
Przy okazji tej operacji urwał się zawias maski, co nie wróżyło nic dobrego.
Koło południa postanowiliśmy odpalić auto na krótko i zjechać z tej wysokości, która była męcząca i aby mieć szansę na lepszą pogodę. Wybraliśmy krótszą drogę na skróty do Tulcan.
Wiele informacji mówiło, że potrzebne jest tam auto 4×4 a jako, że takie posiadamy, decyzja była jednoznaczna. Niestety deszcz się wzmógł. Miejscami było dużo błota i ogromne koleiny wypełnione wodą. Co jakiś czas auto uderzało o wystające konary i kamienie napędzając nam niezłego stresu.
Na którymś z ogromnych przechyłów coś mocno chrupnęło. Okazało się później że uszkodziło się tylne zawieszenie. Nie jest tak strasznie jednak, jak było słychać.
Sprężyna siedziała na swoim miejscu, poduszka nie pękła. Jeden z elementów wyskoczył „tylko” ze swojego miejsca. W żółwim tempie dojechaliśmy ostatnie kilkanaście kilometrów do asfaltu, oszczędzając zawieszenie.
Udaliśmy się do miasta, licząc na nocleg u Franciszkanów. Niestety tym razem nie poszło po naszej myśli. W klasztorze było jakieś zamieszanie, jacyś goście. Postanowiliśmy więc jechać bliżej granicy
na zwykły parking dla ciężarówek. Tam w gęstniejącym mroku udaje nam się naprawić zawieszenie. Okazało się że nic nie pękło w środku i tym razem mieliśmy szczęście. Auto po całym dniu jakby ożyło.
Rozrusznik zaczął znowu działać. Przy pomocy internetowych znajomych z forum Lanklinika udało nam się zlokalizować możliwą przyczynę (przekaźnik sterujący uruchamianiem rozrusznika). Być może z wilgoci, ze starości, czy po prostu złośliwości…, nie działał ten przekaźnik. Na razie znowu działa. Zobaczymy jak długo…
Parking pomiędzy ciężarówkami pomimo, że wygląda nieciekawie okazał się być cichym i spokojnym miejscem z hordą przyjaznych psów, biegających dookoła. Toaleta trochę woła o pomstę do nieba. Zastawiona blachą zamiast drzwi, które przytrzymywane są przez cegłę.
Wkrótce opuścimy Ekwador. Ale zobacz, co rekomendujemy, jako TOP 5 do zobaczenia w Ekwadorze.
————————