Elena uparła się że załatwi nam nocleg i załatwiła. Rano przyszła do domu Eleny Tatiana, współwłaścicielka mieszkania w Montevideo. Zgodziła się z radością, byśmy parę dni pomieszkali u niej. Tatiana ma 20 lat, jest studentką, urodziła się w Mercedes i często tu przyjeżdża.
Wyruszyliśmy o 11.00 z Mercedes żegnani czule przez Horacio i Elenę. Udało nam się wyrwać z jej gościnnych ramion. Pogoda była piękna, pomimo, że naprawdę było zimno. Słońce też krótko było na niebie. Nie ma się co dziwić, w Urugwaju zima. Nie było dziś więcej niż 15 stopni.Za miastem wjechaliśmy na drogę numer 2 w kierunku Montevideo. Po około 70 km zatrzymaliśmy się aby dolać do zbiorników paliwo z bańki kupione jeszcze w Argentynie. Tym sposobem zaoszczędzimy parę złotych. Przy okazji robimy przerwę na małą przekąskę. Jedziemy dalej rozglądając się na boki, jakbyśmy chcieli na zapas nasycić się Urugwajem, bo to nasze ostatnie kilometry w tej wyprawie na kontynęcie amerykańskim.Dojeżdżamy do skrzyżowania z drogą numer 1, którą już kiedyś jechaliśmy, tylko w drugą stronę. Kolejny raz podczas tej wyprawy ogarnęło nas dziwne wzruszenie. Zamknęliśmy kółko. Wracamy do metropolii, w której w styczniu zaczęliśmy amerykański etap naszej podróży. Po ponad półrocznym zwiedzaniu południowej części Ameryki, wracamy do kraju, do domu. Na podsumowania naszej drogi na pewno będzie jeszcze czas. Dotychczas przejechaliśmy blisko 19000 km drogami i bezdrożami.
Montevideo widziane po raz drugi jest już nieco inne, wjeżdżamy od strony Colonia del Sacramento, przejechaliśmy kawałek przez miasto po czym dojechaliśmy do domu Tatiany.
Otworzyliśmy dwuskrzydłowe drzwi wejściowe, kluczami które od Tatiany dostaliśmy i się załamaliśmy. Już widać było z daleka, że motory nie zmieszczą się przez nie. Chociaż próbowaliśmy wiele razy, zdjęliśmy nawet sakwy, niechętnie co prawda, ale zdjęliśmy. Motory jednak nie chciały za żadne skarby przejechać przez drzwi do korytarza, w którym miały spędzić czas postoju.
Za szeroki rozstaw kierownicy. A na dodatek przed mieszkaniem był bardzo wysoki krawężnik, a dwa bardzo wysokie progi zaraz za nim. Na datek w odległości równej rozstawowi kół w motocyklu i nie pozwalały na żaden manewr. Klnąc głośno i żałośnie poddaliśmy się. Zaczęliśmy szukać hotelu, dalej klnąc donośnie.
Zaczęła się najokrutniejsza część dnia. Jeździliśmy od hotelu do hotelu szukając miejsca parkingowego na motory. Nic z tego. Piętnasty hotel z kolei nie miał parkingu. Owszem, są parkingi w mieście, ale nie wyglądają bezpiecznie to raz, po drugie chcieliśmy motory mieć na widoku, po trzecie kilka parkingów powiedziało „nie, nie przyjmujemy motocykli”.
Witamy w Montevideo. Żadnego taniego hotelu z parkingiem. Załamaliśmy się. W końcu daliśmy za wygraną i odstawiliśmy maszyny na parking, dwie przecznice od hotelu. Nie czujemy się bezpiecznie, zostawiając je tam, ale nie ma innego wyjścia.
W centrum dużo żebraków, dziwnych ciemnoskórych elementów podejrzanych (jakiś rasizm się we mnie odzywa!!!) w ogóle dziś byliśmy tak zmęczeni ponad 4 godzinnym poszukiwaniem hotelu, że w ogóle nam się nie chciało rozmawiać z zaczepiającymi nas ludźmi. Do tego stopnia, że kręciłam cały czas głową wzruszając ramionami, na zasadzie, że nie rozumiem.
Utknęliśmy w końcu w hotelu Floryda, który musiał być piękny, jakieś 80 lat temu. Większość wystroju wygląda na tyle lat, ale jest nawet dosyć czysto. Dostaliśmy czyste ręczniki i cztery mydełka cięte z metra… Niestety ogrzewania w hotelu brak, co prawda jeden z pokoi które pokazała nam recepcjonistka miał mały grzejni czek, za to nie miał okna i nie mieściło się tam nic poza łóżkiem. Zdecydowaliśmy się na widok na miasto i port, oraz zimno…
Wieczorem zaszaleliśmy i to co zaoszczędziliśmy będąc w Mercedes, wydaliśmy na włoską pizzę. Zasnęliśmy kamiennym snem pod trzema kocami…