Przez Atlantyk – dwunasty dzień wyprawy

Siedzimy w średniej wielkości pomieszczeniu, które nazywamy świetlicą. W zasadzie są wszyscy oprócz Livii. Livia chora. Na sea sick (chorobę morską). Od 3 dni nie wychodzi z kabiny, a kabinę ma podłą, bo bez okna i z piętowym łóżkiem. To taka kabina za którą my zapłaciliśmy, ta najtańsza, ale summa summarum dali nam z oknem. Ciekawe od czego to zależy.

Dziś przy obiedzie nastąpiło niewielkie spięcie. Chyba po raz pierwszy. Płynie z nami Cedric. Francuz. Specyficzny człowiek. Dobrze po pięćdziesiątce, raczej bliżej sześćdziesiątki. W okularach i często chodzi w czapce, takiej ruskiej w dodatku z czerwoną gwiazdą pośrodku. Stylizowaną na ruską czapkę z daszkiem, chyba z czasów rewolucji. Cedric zaczął pouczać drugiego Francuza, że niepotrzebnie opowiada nam o kosztach we Francji, a zapytaliśmy po prostu o cenę biletu TGV. Starcie było krótkie, intensywne,  a Cedric rzucił w końcu hasta luego (do widzenia) i poszedł sobie…

Jest co najmniej dziwny. Sapie, prycha, jego otyłość powoduje to, że ma takie bliżej nieskoordynowane ruchy. Ponadto okrutnik charczy, kaszle nie zasłaniając buzi. Zjada wszystko w bardzo brzydki sposób. Rozlewa, rozsypuje. Po prostu wzbudza we mnie ogólne obrzydzenie. Zresztą nie tylko we mnie, u pozostałych pasażerów również.

Drugi Francuz podróżuje ze swoją żoną Marie, oboje około sześćdziesiątki.

Dziś jedzenie jak zwykle. Śniadanie – bułeczki, pizza płatki i marmolada. Kawa wodnisty sok pomarańczowy oraz mleko. Dla potrzebujących również herbata.

Lunch. Na początek pasta bez smaku. Makaron w dziwnym sosie, niby pomidorowy, niby z jakimiś mięsem mielonym, ale jednak nie słony i mdły. Może myślą, że nam już nic nie zaszkodzi, ani też nie pomoże…

pomocnik kucharza
pomocnik kucharza

Kucharz zmienił dziś muzykę, ale jedzenie ciągle bez zmian.

Trzeba jednak przyznać, ze się stara. Do wczorajszej kolacji, gdy zobaczył ze nie jem tej podeszwy, przyniósł ponadprogramowy talerz z sałatą, pomidorami, serem żółtym (pysznym) i jajkiem na twardo. Ja generalnie zajadam się sałatą z oliwą i bułeczkami.  Jedyny grzech zatem to, to białe pieczywo…

nm_24

Dni mijają leniwie.  Czas odmierzają posiłki. 7.30 śniadanie, 11.00 lunch, 18.00 kolacja. Z budzikiem wstajemy na śniadanie, po śniadaniu zwykle się rozkładamy na trochę w łóżku, przysypiamy, potem jeszcze przed lunchem coś próbujemy zrobić, na przykład dziś  umyłam głowę. A po lunchu krótki spacer po pokładzie, trochę siedzimy razem ze współpasażerami, kawa,  kolacja, i w sumie do kabiny na film z dvd. Sen. Mnie męczy jak leżę. Może to kiedyś przejdzie. Ogólnie wolę siedzieć lub stać na pokładzie, gdzie jest przyjemne, chłodne póki co powietrze.  Do Dakaru jeszcze 3300 km…

Mamy wrażenie że horyzont jest jednostajny, Afryka zbliża się jednak, ale my tego nie widzimy. Horyzont jest monotonnie płaski. Czasami fale wody mącą tafle wody. Statkiem łagodnie zakołysze, ogromny kolos uniesiony falą dźwignie się do góry poczym spada miękko, osiada w głębokiej toni. Odczuwamy to z wielką intensywnością w umysłach, a szczególnie w żołądkach…

Dziś odkryłam, że Cedric naprawdę jest pisarzem i napisał przynajmniej jedną książkę (sprawdzę później w Internecie ile ich jest rzeczywiście). Tą jedną o której myślę przyniósł do poczytania dla pasażerów. Pytałam Gladys co jest w środku, jaka jest treść. Powiedziała mi, że to filozoficzny bełkot i nawet nie podejmuje się choćby w niewielkim ułamku przetłumaczyć mi tego. Nic to. Będę się wszystkim chwalić – płynęłam przez Atlantyk z pisarzem. Albo z filozofem – o! Z filozofem.  Tak lepiej…

Wyczekuję na kolację. Ma być spaghetti z czosnkiem (bądźmy dobrej myśli…), pizza (a to nowość!), a także jeszcze coś pysznego, bliżej nie zidentyfikowanego.

Jak zwykle po obiedzie, krótka lekcja hiszpańskiego, Krzysztof pogadał z Matthew, który też ma ładnego GPS.  Chłopaki wymieniali się mapami i  innymi pożytecznymi plikami.

Ciężka praca cały czas...
Ciężka praca cały czas…

Krótka, szybka kawa i z powrotem do kabiny. Długo nie trwało, a już byliśmy w łóżkach. Przykryci prześcieradłem i kocem, szybko zasnęliśmy, bo znowu bujało. Niby buja cały czas, ale raz mocniej, raz słabiej. Może to jest przyczyna. Na szczęście jak się śpi i leży, to niewiele czuć. Człowiek zapomina o bujaniu.