Boliwia – Dzień 235

Dzień dwieście trzydziesty piąty 16.05.2019

Dziś ciekawy dzień. Wyczytaliśmy ze w pobliskim Betanzos (raptem 100 km) jest festiwal ziemniaków. Z ciekawości pojechałam tam. Roxana załatwiła mi kierowcę, który obsługuje ich turystycznie. Bardzo ciekawy człowiek, jak większość Boliwijczyków mówi mało, słucha z uniżeniem, przytakuje. Ale i tak miałam szczęście, bo kierowca chociaż trochę rozmawia, mówi, komunikuje. Większość z nich na białego patrzy nieco uniżenie. Choć baby na rynku tylko patrzą jakby cię oszukać, przepraszam, troszkę oskubać.

Jadę zatem o 9.00 sama z kierowcą do Betanzos i niestety „całuję klamkę” . festiwal właściwy odbywa się jutro, także trochę słabo. Wycieczka 200 km po nic. Tylko tyle że wiem już gdzie to Betanzos jest. Zatrzymujemy się w Millares na obiad. Czuję się w obowiązku zapłacić… 35 boliwiano, nie ma tragedii. To tylko 16 zł za dwa obiady. Poznaję nowe słowa : Mocochinchi – to tradycyjny napój boliwijski przygotowany z wysuszonej brzoskwini , dobrze wygotowanej, niczym w kompocie z cukrem i cynamonem, goździkami. Na obiad ryż z ziemniakami i kurczakiem w jakimś sosie (zwane picante de pollo) i zupa mani, czyli zupa miedzy innymi z takiej papki zrobionej z orzechów mani.

Anka pokłada się z wykończenia chorobowego..
Anka pokłada się z wykończenia chorobowego..

Wracam wcześnie, w domu dwie chore osoby… jadę na lokalny market, robię wielkie zakupy owocowo warzywno nabiałowe i w domu Krzysiek gotuje dziś zupę cebulową na kolację (bo mamy dużo cebuli). Do tego grzanki z masłem czosnkowym i mozzarellą. Można żyć. Niech on tylko wyzdrowienie…