Dzień czterysta trzydziesty trzeci – 30.11.2019
Rano byliśmy przekonani, że wyjeżdżamy z Cuenca. Jednak przedłużający się poranek, później śniadanie z Miriam, uświadomiło nam, że wcale nie chcemy jechać. Jedliśmy to, co Miriam przygotowała, a było to mote pillo. Czyli można powiedzieć, że taka jajecznica z gotowaną kukurydzą, którą gotową kupuje się na targu. W sumie całkiem niezłe, dodaje się cebulkę, na maśle razem z kukurydzą przysmaża, potem jajko, ser biały tutejszy (!) i trochę mleka. Wszystko razem całkiem smaczne.
W południe się rozdzielamy. Krzysiek zostaje w samochodzie, odpoczywa, pisze artykuły i przegląda filmy. Ja idę „w miasto”. Trafiam do księgarni z używanymi książkami. Można powiedzieć, że antykwariat. Jem typowe ekwadorskie locro de papas (wkrótce udostępnimy przepis, szukaj w zakładce „ziemniaczane smaki”) i spaceruję po mieście.
Natknęłam się nawet na sklep z polskimi kiełbasami… Trwa akcja namierzenia właściciela…
—————————-