Dzień czterysta czterdziesty pierwszy – 08.12.2019
Noc pomimo, że zaczęła się wczoraj tragicznie głośno i wyglądało że nie pośpimy sobie wcale, to zaskakująco spokojnie się zakończyła. Wczoraj przejechaliśmy Guayaguil i tuż za bramkami zatrzymaliśmy się na nocleg. Ruszamy dosyć wcześnie, bo już około 7. Niebo zaciągnięte jest gęstymi chmurami, a na asfalcie jeszcze jest sporo ogromnych kałuż po deszczu. Mamy nadzieję, że w ciągu dnia przejaśni się i wyjdzie słońce. Kupujemy jeszcze po drodze mango, których w tej okolicy jest zatrzęsienie. Za 4 sztuki dosyć dużych owoców płaci się 1 Dolara.

W dobrą godzinę po ruszeniu, krajobraz zmienia się całkowicie. Jest to wynikiem ponownego wspinania się do góry. Wjeżdżamy ponownie w rejon środkowego Ekwadoru, gdzie Andy wspinają się na około 4000 m. Mnóstwem zakrętów podjeżdżamy ciągle pod górę. Mgła pojawia się coraz częściej i miejscami widoczność spada do 10 m. Nie wyprzedzamy żadnego auta i jedziemy w kolumnie, bo niebezpieczeństwo wypadnięcia z drogi w przepaść jest realnie duże…
Po drodze podejmujemy próbę znalezienia wioski z prospektu który mamy ze sobą. Miała tam być społeczność mieszkająca zgodnie z tradycyjnymi zwyczajami tego rejon. Niestety nie udaje nam się zlokalizować tego miejsca… Za to dojeżdżamy do sporego parkingu koło wejścia do ruin inkaskich. Jutro będziemy oglądać to miejsce, a dziś mamy darmowy nocleg. Na dodatek podjeżdżają na parking autem z USA młodzi Czesi więc będzie trochę gadane 😉
—————————–